niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 13

Edytuj post
Otworzyłam drzwi różowego pokoju Maddie. Dziewczynka leżała na swoim białym łóżku z niewysokim baldachimem. Jej oczy, wciąż zmęczone, ożywiły się, gdy zobaczyły moją osobę w wejściu.
-Wyspałaś się trochę?-zapytałam ostrożnie siadając w nogach łóżka okrytego kołdrą (pomińmy, błagam, fakt iż na  pościeli znajdowały się twarze chłopaków z One Direction).
Dziewczynka spojrzała na mnie podejrzliwie. Jej podwójny podbródek zamienił się w małą fałdkę, gdy przyglądała się mojej twarzy. Nie wiem czego się doszukiwała.
-Przysłali cię tutaj? -szepnęła.
Rozejrzałam się po pokoju.
-Kto? -zapytałam  zdezorientowana.
Maddie zmrużyła oczy.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że zasnęła.
Pochyliłam się nad jej łóżkiem i pocałowałam jej chłodne czoło.
Nieznacznie zmieniła swoją pozycję, ale nie obudziła się. Wychodząc z jej pokoju zamknęłam ostrożnie drzwi.
Na palcach przeszłam wąskim korytarzem, który Elizabeth ozdobiła zdjęciami ze swojej młodości.
Mała El na nartach, mała El nad morzem,... o, była też na Majorce z rodzicami. Pięknie błękitna woda.
Bardzo udane dzieciństwo, bardzo.
Dlaczego los nie jest sprawiedliwy? Dlaczego ona ma te wszystkie szczęśliwe wspomnienia, a moje dzieciństwo składało się tylko z pożegnań: najpierw tata, potem mama, babcia. Czemu ona ma tyle zdjęć z przyjaciółkami, kiedy ja nie mam ani jednej koleżanki? Dlaczego jej rodzice zabierali ją wszędzie, podczas gdy moi stopniowo mnie opuszczali? Dlaczego ona miała złocistą, opaloną skórę, a moja jest blada, sucha i poraniona? Dlaczego jej uśmiech nie jest fałszywy? Odpowiedź jest prosta: ją ktoś kocha, ona radzi sobie z problemami, nie ma depresyjnego charakteru. Ona nie jest mną.
Dziwi mnie tylko to, że wychowano ją na taką wypraną z uczuć istotę, która musi otaczać się tymi pamiątkami, aby nie zapomnieć co to szczęście.
-Lena, możemy porozmawiać?-do moich uszu doszedł ten dźwięczny aczkolwiek chłodny głos.
Wróciłam się pięć kroków i zajrzałam za białą framugę.
Tata siedział za dębowym biurkiem. Obracał nerwowo telefon w dłoniach.
Elizabeth stała przy oknie. Jej palce zostawiały ślady na szybie.
Całe pomieszczenie było jakby martwe. Nawet zapach był... niewłaściwy?
Jakby ktoś trzymał tu coś zdechłego, a później popsikał niechlujnie ściany pomieszczenia tanim odświeżaczem w sprayu.
W mojej głowie pojawiła się puszka z ogromną nalepką "Zapach: Idealna Rodzina. Przechowywać z dala małych dzieci i zwierząt domowych. Łatwopalna substancja".
Przybiłam sobie w myślach piątkę.
-Może usiądziesz? -zapytała oficjalnie Elizabeth. W jej oczach dostrzegłam coś, czego chyba nikt nigdy u niej nie miał okazji widzieć - smutek, rozpacz.
-Postoję- mruknęłam.
Macocha oparła się o parapet dłońmi i spojrzała na swojego męża.
-Lena, kochanie wiesz jaka jest sytuacja. Maddie dopiero wróciła ze szpitala. Potrzebuje spokoju, więc ja i Elizabeth pomyśleliśmy, że mogłabyś pomieszkać u koleżanki przez jakiś czas. Colin już godzinę temu spakował się i wprowadził do kolegi na Hackney.
Przecież tam jest niebezpiecznie-pomyślałam. Spojrzałam w oczy taty tak samo brązowe jak i moje.
-Proszę-powiedział błagalnym tonem po polsku.
Elizabeth kaszlnęła sztucznie. Nienawidziła, gdy tata mówił po polsku.
-Oczywiście, Madeliene potrzebuje spokoju. Wezmę trochę rzeczy i już mnie nie ma -powiedziałam wychodząc z pokoju.
Przeszłam parę kroków, ale zatrzymał mnie krzyk:
-Masz do kogo iść? -zapytał tata.
Uśmiechnęłam się pod nosem i kopnęłam jedną z donic na korytarzu. Kilka grudek ziemi wysypało się na jasną wykładzinę. Proszę, macocho.
-Pewnie, nie martwcie się-skłamałam.
Rozdrobniłam butem ziemię i wtarłam ją mocniej w wykładzinę, aby pozbycie się jej zabrało trochę czasu.
Później szybko pobiegłam do mojego pokoju i zgarnęłam jak szło rzeczy do torby podróżnej. Kiedy wydawało mi się, że jest w niej już wszystko czego potrzebowałabym przez kilka dni wyszłam z domu biorąc pod pachę kilka par wygodnych butów i jedną kurtkę. Nie żegnałam się z nikim. Nawet z Maddie.
Miałam ochotę płakać.
Oczywiście tego nie zrobię, powstrzymuję się.
Przystanęłam przy bramkach na metrze. Wyjęłam portfel i zaczęłam szukać mojej karty. Koszt przejazdu metrem był o wiele mniejszy z tym kawałkiem plastiku niż gdybym miała kupować bilet na miejscu.
Wyglądało niestety na to, że dzisiaj nie uda mi się zaoszczędzić paru funtów -zostawiłam kartę w domu.
Nie kupię też biletu za pieniądze. Chyba, że ktoś sprzeda mi go za 1,50£, ponieważ tyle aktualnie udało mi się wygrzebać z rowków między przedziałkami portfela.
Cholera jasna, Lena, ty to masz mózg.
Pokonana usiadłam na ławce. Kopnęłam swoją torbę. Z bocznej kieszeni wyleciał mi telefon. Wzięłam go do ręki i wybrałam numer.
Tylko dwa sygnały i już odebrał.
-Halo -powiedział znany mi głos. W tle słychać było głośną muzykę i okrzyki pijanych nastolatków.
-Colin? -spytałam dla całkowitej pewności.
-O, hej siostrzyczko. Ciebie też wyrzucili?-brzmiało to jak pytanie retoryczne.
-Gdzie jesteś? -zapytałam.
W ciągu pół minuty nikt się nie odezwał po drugiej stronie słuchawki, ale dało się zauważyć, że muzyka trochę ucichła.
-Jestem u mojego kolegi -powiedział starając się przekrzyczeć wciąż nieznośny hałas.
-Jasne, pa -powiedziałam lekko zawiedziona. Miałam nadzieję, że po mnie przyjedzie. Nie mam przecież nikogo do kogo mogłabym pójść.
Znów zostałam sama. Kolejny raz kiedy ktoś mnie zawodzi.
Ale czy mogę mieć pretensje do Colina? Czy mogę tak po prostu obwiniać go za to, że jest lubiany, że ma kolegów, że potrafi się do kogoś odezwać? Czy jego winą jest to, że  nie radzę sobie z relacjami międzyludzkimi? Dlaczego miałabym go oskarżać o to, że nikt nie potrafi do mnie dotrzeć, a raczej to ja nie dopuszczam do siebie nikogo?
Mamo, błagam cię, zrób coś -pomyślałam i spojrzałam w górę. Wyobraziłam sobie, że siedzi na niebie i kiwa głową. Jej oczy są o wiele jaśniejsze od nieba. Trochę jak woda ze zdjęcia w korytarzu Elizabeth przedstawiającego ją i jej rodziców na wakacjach.
Do niedawna myślałam, że tylko Ona miała tak niesamowicie piękne oczy. Przekonałam się kilka tygodni temu, że myliłam się.
-Co tu robisz sama o tej porze? -powiedział znajomy głos.
Podszedł bliżej i upewniłam się w swoim przekonaniu. Stał przede mną średniego wzrostu blondyn, członek sławnego zespołu.
-O to samo mogę ciebie zapytać. Skąd się tutaj wziąłeś?- powiedziałam po otrząsnięciu się z szoku.
Za wszelką cenę starałam się uniknąć jego wzroku. Niebieskie tęczówki nie dawały mi spokoju.
-Odprowadzałem chłopaków z zespołu. -powiedział powoli.
Pokiwałam głową. Jutro poniedziałek, więc imprezy kończyły się wcześniej. Rano trzeba wstać do pracy lub szkoły.
Spojrzał na mnie wyczekująco.
Zorientowałam się, że wypada coś powiedzieć.
-Muszę na parę dni wyprowadzić się z domu. -westchnęłam.
- I zamierzasz zamieszkać na stacji metra? -zadrwił.
Skrzywiłam się. Przecież tu jest brudno. Chyba zgłupiał.
-Jeszcze nie wiem, ale na pewno  nie zostanę tutaj. -zapewniłam.
Zmarszczył czoło i wyciągnął dłoń w moją stronę.
-No, chodź. -popędził.
Uniosłam brwi w geście niewiedzy.
-Nie zostawię cię tutaj. Poza tym mam wolny pokój -wytłumaczył.
-Niall, ja cię nie znam. -powiedziałam cicho.
Westchnął.
-Nazywam się Niall Horan, pochodzę z Irlandii. Urodziny obchodzę 13 września, pasuje? -uśmiechnął się.
Odwzajemniłam gest. Zaufałam mu, mimo, że powiedział mniej niż mogłabym przeczytać o nim na Wikipedii.
Chwyciłam wciąż wyciągniętą w moim kierunku dłoń i podniosłam się z ławki.
Zabrał moją torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
Czyżby mama mnie usłyszała? To ona go do mnie przysłała?
-Dziękuję -powiedziałam by oboje usłyszeli.
I mama i Niall.
_______________________________
Dominika (icantbreatheicantsmile):
Jak wam życie mija, Kochani? :D
Mam nadzieję, że macie trochę więcej czasu niż ja i Kamila.
Teraz rezygnuję z nauki trenu VIII J. K.,  aby pisać ten króciutki rozdział. Za tydzień odpuszczę sobie naukę na sprawdzian z geografii. Przez najbliższy okres czasu posty będą pojawiać się regularniej i częściej :) Buziaki!
Kamila (Pointles)
Moi najdrożsi!
Jejku, czuję się jakbym właśnie odwalała jakieś przemówienie na ślubie, czy coś.
Ja jestem trochę bardziej ambitna (bez obrazy) niż koleżanka wyżej i twardo uczę się Trenu VII Jana Kochanowskiego (serio, u mnie wszyscy w klasie wzięli ósmy, why?). Oraz kuję do sprawdzianów, więc prawie całość tutaj co jest napisane należy do Dominiki (leniwa ja).
Tak więc powinniśmy czcić ją tutaj jak Boga, ale serio - nie chcę żeby bolały mnie kolana - so... Dziękujemy Ci Dominiko.
Wracając do: ''Moi najdrożsi!''
Jak wam mija życie?
Podobał wam się ten rozdział?
I wasze prośby w komentarzach pod tytułem: Mój Boże, chce więcej, Next! Next! Next!, zostały wysłuchane.

5 komentarzy:

  1. Kocham! !! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super <3 <3 next :*

    OdpowiedzUsuń
  3. BOSKI<3 Och jak mogli kazać się jej wyprowadzić na kilka dni xd ja bym walnęła focha xd dobra mam świetny humor.. MEEGA<<33

    OdpowiedzUsuń
  4. Łoooo nieźle! ;D
    Podoba mi sie :>
    Trzymasz poziom! ;)
    Pozdrawiam Bella♥

    Zapraszam na:
    http://imaginy-one-direction-polska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Credits crazykira-resources | LeMex ShedYourSkin | ferretmalfoy masterjinn | colourlovers FallingIntoCreation