Moje i tak zbyt duże, brązowe oczy zdawały się teraz być jeszcze większe przez ogromne cienie pod nimi.
Były zapewne wynikiem nieprzespanej nocy, albo kilkugodzinnego płaczu do poduszki.
Przy tacie i Elizabeth starałam się nie okazywać emocji, ale gdy tylko położyłam się do łóżka, moja dotychczasowa tama pękła.
Teraz przyrezkłam sobie, że już nie będę płakać. Zbieram siły.
Umyłam zęby. Włosy rozczesałam i próbowałam je trochę wyprostować, ale chyba mogłam już się domyśleć, że nic z tego nie wyjdzie. Zrezygnowałam z dalszych prób ''wyprasowania'' włosów i odpuściłam sobie dalsze zabiegi kosmetyczne.
Ubrałam się szybko w luźne ubrania, wzięłam torbę na ramie, wrzuciłam do niej kilka długopisów, notatnik.
-Lena! Śniadanie! -usłyszałam z dołu głos Elizabeth.
Jej ton był zbyt przesłodzony, starała się mnie udobruchać.
-Już idę! -krzyknęłam w języku polskim wiedząc, że kobieta nic z tego nie zrozumie.
To jedyny sposób by zdenerwować macochę.
Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym znów przybrałam kamienną maskę i zbiegłam na dół.
Przy stole siedziała już moja ''kochana'' siotrzyczka i Pan-Jestem-Idealny-Colin. Nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem siadłam na prawo od blondyna, a ten zaczął się do mnie uśmiechać. Schowaj te zęby, bo ci je wybije chłopczyku.
Elizabeth krzątała się w kuchni.
-Nie zapominaj się, kochana. Musisz już przyzwyczajać się do obcego języka. Polski nie jest już ci potrzebny - powiedziała nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Dalej odprawaiała swoje czary przy kuchence. No, ale co sie dziwić - to przecież wiedźma.
Położyłam torbę koło wejścia i usadowiłam się przy stole. Kuchnia wiedźmy przypominała te z magazynów.
Białe, podłużne szafki, nowoczesny, szklany stół... Żaden z mebli nie przypominał chociaż w połowie tych w domu mojej babci. Wnętrza w TYM domu były po prostu zimne, brak tu miłości. Mamie by się nie spodobały.
Elizabeth skończyła smażyć jajecznice i podeszła do stołu z patelnią w ręce.
Przełożyła posiłek na jeden duży talerz i już miała znów wrócić do kuchenki, gdy spojrzała na mnie wielkimi oczyma.
-Ty zamierzasz tak iść do szkoły? -zapytała.
Spojrzałam na swoje ubranie. Nie widziałam w nim nic niestosownego. Czarne rurki, bordowy kardigan i ciemna koszulka w prążki.
-Tak...? -zapytałam/opowiedziałam zdezorientowana.
Kobieta pokręciła głową i wyszła z kuchni.
Nim zdążyłam zorientować się o co chodzi, wróciła z małym pakunkiem w swoich szczupłych dłoniach.
-TO jest twój strój do szkoły -położyła nacisk na pierwsze słowo prezentując luźny, bordowy sweter.
Przekrzywiłam głowę i uważnie mu się przyjrzałam.
Poza swoim ohydnym kolorem nic mnie od niego nie odrzucało. Rękawy wydawały się być dość luźne, a dekolt... którego tak na prawdę nie było, wycięciem przypominał ser.
Był do zniesienia. Nie chciałam przysparzać więcej problemów, więc z lekkim westchnieniem wzięłam ubranie od macochy i poszłam do łazienki się przebrać.
Wspominałam może, że większość ich ścian w toalecie jest pokryta lustrami?
Za każdym razem muszę oglądać swoje okropne ciało, to też staram się zawsze patrzeć w podłogę.
Nienawidzę go. Na nim zostały największe ślady po stracie matki. To na nim widniały szramy. Te blade, lekko różowawe, świeże. Głębokie i płytkie, wszystkie skażone cierpieniem. Siniaki mieniące się różnymi kolorami i kształtami. Jestem wychudzona i przemęczona. Nie chcę na siebie patrzeć.
Tym jednak razem, po ubraniu mundurka spojrzałam na przeciwległą ścianę.
Sweter wydawał być się za duży o przynajmniej rozmiar.
Przekręciłam możliwie jak najbardziej w tył swoją szyję i sięgnęłam ręką do materiału na plecach w poszukiwaniu metki. Chwyciłam w palce szeleszczący kawałek papierka i przyjrzałam mu się w lustrze.
Wielkim drukiem było napisane wyraźne 'S'.
Skrzywiłam się i puściłam metkę.
Podwinęłam rękawy by nie wyglądały aż tak marnie i wyszłam z łazienki.
Poprawiłam lekką torbę na moim ramieniu i pchnęłam drzwi budynku zwanego szkołą.
Zimne, zgniło-zielone ściany obwieszone były z każdej strony jeszcze mniej przyjemnymi, siwymi szafkami.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystkie nastoletnie sylwetki przemieszczały się w zabójczym tępie w nieznanych mi kierunkach. Nikt nawet nie zauważył ''nowej''.
Mój wzrok zauważył drzwi sekretariatu na lewej ścianie korytarza - jedynej wolnej od blaszanych szafek.
Weszłam do pomieszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu, było tam o wiele przyjemniej niż w reszcie szkoły.
Przy machoniowym biurku siedziała pulchna brunetka obcięta na pazia. Jej okulary zdawały się być zawieszone na haczykowatym nosie. Cicho odchrząknęłam by jej wzrok zauważył moją obecność.
-Dzień Dobry. - przywitałam się od razu przechodząc do rzeczy i podałam jej moje dokumenty.
Brunetka wzięła karty ode mnie i sprawdziła jakieś dane.
-Lana Roztocka? -zapytała zsuwając z nosa okulary.
Kiwnęłam głową nie zwracając uwagi na to, że źle wymówiła moje imię.
Kobieta lekko zdezorientowana sięgnęła po moje zdjęcie legitymacyjne przyczepione metalowym spinaczem do akt.
Uważnie porównała mnie i dziewczynę na kawałku kartki.
Różniłyśmy się i jestem pewna, że to zauważyła.
Miałam znacznie dłuższe włosy, byłam diametralnie bledsza i najważniejsze - nie eksponowałam białych zębów.
No i byłam teraz znacznie szczuplejsza, choć wciąż niewystarczająco. Moje kości policzkowe chciały przebić się przez skórę policzków, obojczyki zbytnio wystawały, a bransoletki na rękach zsuwały się mimo, że były zapięte najciaśniej jak tylko pozwalał srebrny łańcuszek. Tylko oczy pomimo, że teraz zrobiły się bardziej wyłupiaste, identyfikowały mnie z tą roześmianą dziewczyną z fotografii. Pozostały tak samo brązowe jak kiedyś.
Zdjęcie zostało zrobione przed śmiercią mamy.
Sekretarka popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem i oddała papiery dokładając do nich plan lekcji i kod do przygotowanej dla mnie szafki na książki.
Idąc w stronę swojej szafki, starałam się zignorować ciekawskie spojrzenia nastolatków. Grubsze dziewczyny patrzące na mnie z zazdrością. Te z idealną figurą wpatrzone we mnie potępiającym wzrokiem. I te identyczne, lub jeszcze szczuplejsze darzące mnie rozumiejącym uśmiechem. Chłopcy odprowadzający mnie pożądającym wzrokiem, lub rzucający mi ukradkowe spojrzenia. Na szczęście znaleźli się też ci, którzy nie wyrazili większego zainteresowania moją osobą.
Moja szafka znajdowała się w niezbyt przyjemnym otoczeniu. Można powiedzieć, że trafiłam na ''ciemną stronę'' szkoły. Tutaj większość dzieciaków była starsza ode mnie. Spora część miała tatuaże i wyglądali jakby mieli spore problemy z wyjściem z ostatniej klasy. Tylko wyjątki przejmowały się przepisami i nosiły te swetry. Reszta tej części szkoły raczej nie była przekonana do pomysłu dyrekcji. Dziewczyny miały na sobie mało zasłaniające sukienki, a chłopcy mieli sporo piercingu i tylko czarne ciuchy. Wszyscy patrzyli się tu na mnie ze śmiechem w oczach. Byłam lekko przerażona.
Starałam się nie zwracać na siebie większej uwagi i szybkimi, cichymi krokami przemierzałam korytarz w poszukiwaniu swojej szafki. Numerki migały mi przed oczami, a ja mrużyłam powieki, starając się wyostrzyć wzrok. Wreszcie znalazłam swoją liczbę i podeszłam do szafki. Na moje nieszczęście obok niej stała jakaś grupka nastolatków. Wyraźnie byli ode mnie starsi i raczej nie darzyli sympatią ludzi mojego pokroju. Udając, że mnie nie ma otworzyłam szafkę i wyjęłam potrzebne książki chowając je do torby. Zamknęłam blaszany prostopadłościan i już mialam ruszyć wzdłuż korytarza, zmierzając na geografię, kiedy ktoś mocno pociągnął mnie za rękę. Powoli okręciłam się na pięcie i spojrzałam w oczy mojego powodu zatrzymania.
-Gdzie się tak śpieszysz? - spytał mnie chłopak.
Jego brązowe włosy były w czystym nieładzie, a szare tęczówki przeszywały moje całe ciało. Miał na sobie obcisłe, czarne rurki i granatowy, prosty t-shirt opinający jego umięśniony tors. Klatka piersiowa miarowo podnosiła się i opadała. Jabłko Adama było dobrze widoczne, kiedy przełykał ślinę. Przedramiona były pokryte tatuażami w różnych kolorach. Jego szczupłe palce ciasno oplatały mój wąski nadgarstek.
-Nie twoja sprawa. - wydusiłam przez zęby, usilnie podtrzymując kontakt wzrokowy.
-Po co te nerwy? - szatyn zaśmiał się irytująco - chcę tylko poznać moją nową sąsiadkę. Masz szafkę obok mnie. - powiedział drażniącym tonem.
Nagle pociągnął mnie w swoją stronę, w skutek czego wylądowałam na jego silnym torsie. Nerwowo przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. Oby nauki mojej babci, że prostota jest najlepsza, miały pokrycie w rzeczywistości.
-Pieprz się. - syknęłam w jego stronę i z impetem podniosłam kolano.
Tak jak planowałam moja noga wylądowała na jego kroczu, a on momentalnie się zgiął w pół, robiąc trzy kroki do tyłu. Korzystając z wolności, puściłam się biegiem do klasy od geografii.
-Tylko z tobą, skarbie! - usłyszałam jeszcze jego głos, kiedy wchodziłam już w zakręt.
Na każdej kolejnej lekcji siedziałam sama i starannie wypisywałam notatki. Chciałam czymś zająć myśli, a wszystko było lepsze od rozmyślania nad moim okropnym życiem. Z braku lepszego tematu, wybrałam naukę. Nikt do mnie nie podszedł, a ja sama jestem zbyt mało towarzyska, żeby kogoś poznać.
Wracając do domu zobaczyłam przy bramce tego kolesia, który rano mnie zatrzymał, więc postanowiłam zrobić sobie dłuższy spacer i wyszłam druga stroną szkoły.
Wchodząc do ''domu'' uderzył we mnie zapach jakiegoś mięsa zmieszany z lukrem i tym obrzydliwym odświeżaczem. Hamując odruch wymiotny wbiegłam do góry, po drodze trącając ramieniem tatę. Zamknęłam drzwi od mojego pokoju na zamek i rzuciłam się na łóżko, głośno krzycząc w poduszkę. Rzucałam się tak po łóżku, wyżywając się na materacu, kiedy ktoś zaczął walić w drzwi. Klnąc cicho pod nosem otworzyłam z rozmachem drzwi, natrafiając za nimi na Colina.
-Obiad już gotowy. - poinformował mnie, patrząc przenikliwymi tęczówkami na moją twarz.
Przymknęłam powieki, próbując opanować emocje i głośno westchnęłam.
-Przebiorę bluzkę i zejdę. - powiedziałam, siląc się na miły ton.
-Wszystko w porządku? - zapytał nieufnie, mierząc mnie szarymi oczami.
-Nigdy nie było lepiej. - wysyczałam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Szkoda, że przy okazji go nie złamałam.
Usiadłam przy stole, a pod mój nos podstawiono talerz z mięsem w sosie, ziemniakami i bliżej nieokreślonego pochodzenia sałatką.
Patrzyłam na jedzenie jakby było moim najgorszym wrogiem, podczas gdy wszyscy zabrali się za konsumpcję. Nie chcę jeść. Wypuściłam drżącymi ustami gorące powietrze i chwyciłam za sztuczce. W najlepszym wypadku to wszystko potem zwymiotuję.
-Jutro prawdopodobnie moja wytwórnia podpisze najkorzystniejszy kontrakt w całej historii. - zaczął mój ojciec.
-To rewelacyjnie! - wykrzyknęła blond wiedźma.
-Genialnie! - zawołał Colin.
-To wspaniale tatusiu! - wypiszczał różowy potwór.
-To... - zająknęłam się - na prawdę bardzo się cieszymy... - udało mi się wypowiedzieć te słowa w miarę entuzjastycznym tonem.
-A z kim? - spytała Elizabeth.
-To niespodzianka. - powiedział tata i na tym koniec rozmowy.
----------------------------------------------------------------
Po raz pierwszy zwracam się do Was osobiście! Chciałam podziękować za te miłe komentarze pod prologiem. Trochę się pomęczyłam! I dziękuje też za komentarze pod rozdziałem I i tym, pomimo, że większość napisanych tu rzeczy pochodzi od icantbreathicantsmile. Ta dziewczyna na prawdę ma talent i cieszę się, że trafiłam przez przypadek na jej bloga. Sprawiło mi to wiele przyjemności. Jeśli przeczytałaś tą notatkę napisz w komentarzy, gdzieś w środku zdania: kwiatuszki. Na moim drugim blogu mam zwyczaj zadawania pytań, więc tutaj od czasu do czasu też mogę zadać:
- Czy szafkowy sąsiad mocno namiesza w życiu Leny?
Kamila (Zarozumialec .!).
Dziękuję Ci za miłe słowa i stwierdzam,że Twoja część kwiatuszki rozdziału jest znacznie lepsza od mojej :D
OdpowiedzUsuń