Przejechałam opuszkiem palca po gojących się szramach.
Nie zdążyło minąć wiele czasu, więc wciąż były wypukłe i zaczerwienione. Na szczęście nie było to nic poważnego. Jakimś cudem, choć pocięłam się głęboko,ostrze nie dosięgnęło żył.
Ten chłopak mnie uratował. Dzięki niemu wciąż żyję.
Ta myśl nie dawała mi spokoju. Śniłam o nim. Jedyny plus całej tej sytuacji - mogłam spać chociaż kilka godzin w nocy.
Kim on jest? Po co mnie uratował?
Mogłabym tak pytać w nieskończoność, a i tak nie uzyskam odpowiedzi. Niebieskooki tak jak niespodziewanie się pojawił, tak samo zniknął. Pogodziłam się z tym, że nigdy więcej już go nie spotkam.
-Lana, możesz powtórzyć to co powiedziałem? -głos nauczyciela angielskiego przerwał moje rozmyślania. Znów źle wypowiedział moje imię.
Spojrzałam na przygrubego mężczyznę z okularami na nosie.
-Niestety nie - odpowiedziałam starając się ukryć w jakiś sposób mój szkicownik.
Mimo moich starań nauczyciel wyciągnął w moim kierunku otwartą dłoń i rzucił znaczące spojrzenie na zeszyt.
Niechętnie podałam mu moje rysunki.
Od paru dni rysowałam tylko TE oczy.
Mężczyzna przekrzywił głowę wertując kartki by już po paru sekundach oddać mi moja własność.
-Odnotuje twoje zachowanie -poinformował i zajął się prowadzeniem lekcji.
Grzebiąc w szafce, nie poczułam jak ktoś stoi za moimi plecami. Robiąc krok w tył poczułam na swoich plecach czyjś tors. Po chwili poczułam ostry, nieprzyjemny zapach perfum. Zmarszczyłam nos i po chwili rozpoznałam zapach. Krew w żyłach zaczęła płynąć szybszym tempem. Mięśnie brzucha zacisnęły się. Oddech uwiązł mi w gardle.
-Cześć księżniczko. - usłyszałam szept w uchu.
Krew momentalnie stanęła, za to oddech urósł do nienaturalnego tempa. Wszystko zaczęło kręcić się wokół mnie. Skamieniałam. Nie byłam w stanie nic zrobić.
Poczułam jak ten obleśny typek obraca mnie przed siebie i już po chwili byłam przygwożdżona do szafek. Jego tors opierał się o moją klatkę piersiową. Był wysoki. Przerażająco wysoki. Oddech znowu stanął.
-Tęskniłem skarbie. - jego oddech oblał moją twarz.
Chciałam stamtąd zniknąć. Rozpłynąć się. Jak cudownie byłoby podryfować w czarującej pustce pełnej bezdennej nicości. Ale tutaj rzeczywistość. Coś gdzie nie masz szansy być szczęśliwym.Coś gdzie wszystko sprowadza się do materializmu.
-A co ty dzisiaj taka cicha? - oparł swoje czoło o moje.
Czułam jak zbiera mi się na wymioty. To ja jeszcze mam czym?
-Puść mnie, proszę. - to jedyne co udało mi się powiedzieć przez zaciśnięte gardło.
- A co się stało z twoim temperamentem, hmmm? - zakpił ze mnie.
Czułam jak bezsilność uderza w mój brzuch i roznosi się po całym ciele. Czułam jak jego opuszki palców błądzą po moich ramionach. Nagle pomknęły w dół i zacisnęły się na nadgarstkach. Miałam ochotę wrzasnąć, ale ograniczyłam się do krótkiego przekleństwa w myślach.
-Odwaga zniknęła, co? Czy może jednak zrozumiałaś, że jestem tym jedynym, hmmm? - syknął mi do ucha.
Brakowało mi sił.
-Puść mnie, zostaw, błagam. - nie byłam w stanie walczyć.
-Najpierw się lepiej poznajmy. Jestem Ben. A ty, piękna? - przesunął swoim nosem o mój.
Zaraz rzygnę. Czemu to nie jest wieżowiec i nie mogę stąd skoczyć?
-Lena. - szepnęłam.
Czemu ja to powiedziałam? Czemu ja to do cholery wypuściłam z ust?!
-Jak ładnie... - nie dokończył.
-Puść mnie. - warknęłam mocno podirytowana.
Byłam już wnerwiona, ale cała moja siła ulotniła się wraz ze szczęściem.
-Nie wiem, czy to będzie taki łatwe, bo...
-Będzie łatwe. - warknął ktoś zza Bena.
Ciało mojego nieprzyjemnego towarzysza zostało nagle ode mnie oderwane. Miałam tak słabe kolana, że zjechałam po szafkach na sam dół. Przymknęłam powieki. Usłyszałam tylko stłumiony dźwięk uderzenia i jak ktoś odchodzi, zapewne kulejąc. Dopiero wtedy odważyłam się podnieść wzrok. Przede mną klękał Colin i coś do mnie mówił. Ale co on tutaj robi?! Przecież zaczyna lekcje dopiero za godzinę... Ale co on mówi? Słabo mi. Ciemność.
Obudziłam się czując znajomy zapach pościeli w moim pokoju. Byłam szczelnie przykryta kołdrą, ale czułam czyjąś obecność. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju. Obok mnie spał Colin. Zmarszczyłam brwi, ale po chwili wszystko sobie przypomniałam. Okryłam go kołdrą i zeszłam na dół.
Usidłam w pustej kuchni, w pustym domy, z pustymi ścianami, który jest kobiety o pustym sercu. Patrzyłam się na białą przestrzeń przede mną. Nie byłam w stanie niczego zrozumieć. Nie zdążyłam nawet dojść do tego od czego powinnam zacząć, kiedy usłyszałam głos za sobą.
-Co ty ze sobą wyprawiasz? - spytał Colin.
Powoli obróciłam się na krzesełku i spojrzałam w oczy Colina.
Były puste. Och, czyli on też nie jest skory do wylewania uczuć?
-A co miałabym robić? - odpowiedziałam, unikając odpowiedzi.
-Mnie nie okłamiesz. - syknął.
Podszedł do mnie i nerwowo zacisnął palce na moim ramieniu.
-Myślisz, że nie widzę jak nieudolnie próbujesz rozsmarować jedzenie po talerzu? Jak wyrzucasz z siebie każdy posiłek? Że nie widzę tych wszystkich szram i siniaków? Nie jestem ślepy jak większość osób w tym domu. Nie jestem jak moja matka, czy twój ojciec. Nie jestem jak ta mała, cholerna Madie. Siedzimy w tym razem. Oboje musimy przeżyć jeszcze parę lat w tym domu. O ile można to coś nazwać domem. Nie wmówisz mi, że wszystko jest okej. - powiedział.
Czułam jak wszystko powraca. Jak każda zraniona cząsteczka mnie zaczyna wrzeszczeć. Jak całe zło wypływa na wierzch. Jak ten cały ból, ukryty gdzieś głęboko, powraca na nowo. Czułam, jak się rozpadam.
-Ja już nie daję rady, Col. - szepnęłam i wtuliłam się w jego tors, wybuchając niepohamowanym szlochem.
-Będzie dobrze, poradzimy sobie jakoś.-wyszeptał cicho mój przyrodni brat.
Zacisnęłam mocniej palce na jego karku gdy do kuchni wleciała Szczerbata Wiedźma.
-Lena, podgrzej mi kolację. -powiedziała nawet nie spoglądając w naszym kierunku i poszła do salonu zakładając jednocześnie na uszy słuchawki.
Colin zaśmiał się mi do ucha i wypuścił ze swoich objęć.
-Nakarm Madie, a ja spadam do Josha. -posłał mi ciepły uśmiech i pomimo zaczerwienionych oczu wyglądało to bardzo przekonująco.
-Jasne - powiedziałam cicho wycierając łzy rękawem swetra.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami wejściowymi i zabrałam się za odgrzewanie spaghetti.
Parujący makaron z sosem posypałam startym parmezanem i zawołałam moją pseudo siostrę.
Wierna kopia Elizabeth przyszła do kuchni, usiadła na krześle na przeciwko mnie i wyjęła z uszu słuchawki.
Słysząc z telefonu znaną mi melodię, zdziwiłam się.
-Co to za piosenka? -zapytałam.
Dziewczynka popatrzyła na mnie jak na idiotkę, ale nic nie odpowiedziała.
Odłączyła za to słuchawki od komórki bym mogła lepiej usłyszeć tekst piosenki.
W pewnym momencie Madie wrzasnęła.
-Słyszysz?! Solówka mojego męża! -wykwiczała plując mi przy tym na twarz.
Zniesmaczona potarłam dłonią policzki.
-To znaczy kogo? -zapytałam z zapewne żenującą miną.
Bachor znów nie odpowiedział na moje pytanie i zaczął puszczać coraz to lepsze piosenki tego samego zespołu. Jak dla mnie trochę zbyt radosne, ale co się dziwić. Według mego gustu nawet marsz żałobny jest zbyt radosny.
Po kilku kolejnych utworach zrozumiałam, że śpiewa w nich kilka głosów. Każdy inny, aczkolwiek dobrze współgrający z następnym. Jeden z nich zaintrygował mnie najbardziej.
Właściciel ów głosu, zapewne chłopak, miał taką ciepłą barwę i miły akcent.
Ale chwileczkę... Od kiedy to co miłe i ciepłe mi się podoba?
Cholera, od kiedy cokolwiek mi się podoba?
Pewnie umarłam. Pocięłam się, umarłam i teraz jestem w piekle. Nie mam innego wytłumaczenia na moje irracjonalne zachowanie.
-Dobra, Maddie, wyłącz tą przeklętą muzykę i zacznij jeść spaghetti, bo wystygnie -powiedziałam utwierdzając się w przekonaniu, że jednak nie pocięłam się, żyję oraz nie jestem w piekle i odeszłam od stołu.
Wchodząc do pokoju zamknęłam drzwi na klucz. Chciałam mieć pewność, że nikt, a zwłaszcza ta potworna Madi, nie wejdzie mi do pokoju. Położyłam się płasko na brzuchu obok łóżka i zaczęłam pod nim grzebać. Wyciągnęłam sztalugę, 6 rodzajów farb, pędzle, brystole, bloki, tylko nie to co potrzebowałam. Wsunęłam wszystko z powrotem i zaczęłam się zastanawiać. Nagle olśniło mnie. Stanęłam na krześle od biurka i zdjęłam z szafy czarny pokrowiec. Schodząc na dół powoli rozsunęłam zamek. Czarna powłoka zdążyła się już mocno zakurzyć przez te parę miesięcy. Wyjęłam z niego drewnianą gitarę i otrzepałam z kurzu. Usidłam na podłodze. Wygodnie ułożyłam gitarę na kolanie i palce na strunach. Spokojnie nastroiłam dawno nie używany instrument i zaczęłam grać. Dłoń gładko przechodziła po gryfie, kiedy palce drugiej ręki delikatnie szarpały struny. Każda nutka harmonizowała się z poprzednią tworząc słodką całość. Delikatnie odchrząknęłam, a po chwili z moich ust zaczęły wydobywać się słowa:
Another day another life
Passes by just like mine
It's not complicated
Another mind
Another soul
Another body to grow old
It's not complicated
Do you ever wonder if the stars shine out for you?
Float down
Like autumn leaves
Hush now
Close your eyes before the sleep
And you're miles away
And yesterday you were here with me
Another tear
Another cry
Another place for us to die
Its not complicated
Another life that's gone to waste
Another light lost from your face
It's complicated
Is It only wonder or do birds still sing for you?
Float down
Like autumn leaves
Hush now
Close your eyes before the sleep
And you're miles away
And yesterday you were here with me
Ooh how I miss you
My symphony played the song that carried you out
Ooh how I miss you
And I miss you and I wish you'd stay
Is it any wonder that the stars shine out for you?
Float down
Like autumn leaves
Hush now
Close your eyes before the sleep
And you're miles away
And yesterday you were here with me
Float down
Like autumn leaves
Hush now
Close your eyes before the sleep
And you're miles away
And yesterday you were here with me
Ooh oh, ooh oh
Ooh oh, ooh oh
Touch down
Like a seven four seven
Stay out and we'll live forever now
Wczoraj byłaś obok mnie, a dziś jesteś mile stąd... Słowa wciąż dźwięczały w mojej głowie. Jakie to dziwne. Minęło tyle lat, a ja się wciąż czuję jakbym straciła cię kilka godzin temu. Jakbyś jeszcze rano życzyła mi miłego dnia, gdy wychodziłam do szkoły. A kiedy orientuje się, że nie ma ciebie już te trzy lata, czuję się tak samo. Tak samo jak wtedy, kiedy weszłam do domu. Nie było cię wtedy tam. A zawsze byłaś. I czuję ten sam ból, kiedy przybiegła do mnie babcia i powiedziała, że jesteś w szpitalu. I wciąż czuję to samo rozczarowanie i tęsknotę wyżerające serce, kiedy odeszłaś. I tak w kółko. Już dawno przestałam żyć, ja już tylko funkcjonuję.
Kolacja. Jak ja nienawidzę tego słowa. Oznacza jedzenie. Przegryzanie, połykanie i cała ta afera z przyjmowaniem kalorii. Nienawidzę tego. Na samą myśl czuję jak przełyk zaciska się i nie chce dopuścić do siebie ani kęska. Bo po co mi? I tak już jestem wystarczająco tłusta. Nie chcę ważyć ani grama więcej. A każda pojedyncza kaloria przybliża mnie do kolejnego kilograma na wadze. To takie potworne.
Chwytając sztućce czułam jak nitki sweterka zahaczają o strupy na nadgarstkach. Każda pojedyncza cząsteczka bólu wlewała na moją twarz uśmiech. Dzięki niemu zapomniałam, że cokolwiek jem. I właśnie tak pochłonęłam całą kolację. Włącznie z deserem.
Rozmowa rutynowo polegała na opowiadaniu sobie dnia: przykrych zdarzeń, zabawnych historyjek, monotonnych wydarzeń i ogółem całego tego gówna świata. I wszystko byłoby dobrze i naturalnie, gdyby nie jedno, bardzo głupie zdanie z ust Madeline.
-A ja dziś słyszałam jak Lena gra na gitarze w swoim pokoju! - wykrzyknął ten głupi dzieciak.
Wszystkie oczy nagle zwróciły się ku mnie. Zapanowała cisza. Elizabeth patrzyła na mnie wzrokiem ''Jakim prawem umiesz więcej od moich dzieci!'', Madi cieszyła się jak głupia, ojciec wpatrywał się z lekko uchylonymi ustami. Natomiast Colin uniósł lekko prawą brew i patrzył się na mnie z lekkim uśmiechem.
-Madi, wydawało ci się. To leciało z płyty. - gładko skłamałam, siląc się na uśmiech.
-Nie prawda! Doskonale słyszałam! Najpierw ją nastroiłaś, potem grałaś. Ach, no i jeszcze śpiewałaś taką piosenkę. Trochę smutną, ale bardzo ładną. No i ślicznie śpiewasz. - zaprotestował potwór.
W tym momencie miałam ochotę wstać, wziąć tego bachora na ręce, wyjść na dach i go stamtąd zrzucić. A najlepiej to sama skoczyć.
-Nie miałem pojęcia, że potrafisz... - wydukał ojciec przez wciąż rozchylone wargi.
Powiedział to po polsku. Elizabeth posłała mu oburzone spojrzenie, przypominając, że to ją uraża. Tata jakoś specjalnie się tym nie przejął.
-Ty ogółem nic o mnie nie wiesz. I nigdy nie chciałeś wiedzieć. - warknęłam w stronę ojca w ojczystym języku.
Z impetem odsunęłam krzesło i wyszłam z jadalni, rzucając na odchodnym obrażone: dziękuję, było pyszne. Zdążyłam zarejestrować jeszcze zmartwioną minę ojca i zdezorientowanie innych. Potem nie wiem jak i kiedy znalazłam się w swoim łóżku, zakopując się szczelnie w kołdrę. Kiedy ja zdążyłam się umyć?!
Była jakoś trzecia w nocy, kiedy usłyszałam jak ktoś uchyla drzwi mojego pokoju. Szybko zamknęłam oczy i udawałam, że śpię. Przecież ktoś tak szczęśliwy jak ja, nie może wiedzieć co to bezsenność.
-Doskonale wiem, że nie śpisz. - usłyszałam głos Colina.
Odetchnęłam z ulgą.
-Nie wiedziałam, że to ty. Stało się coś? - odpowiedziałam, podnosząc się na łokciach.
Colin stanął obok łóżka. Posunęłam się i poklepałam miejsce obok. Chłopak zwinnie wskoczył pod kołdrę i położył się obok.
-Madi miała rację, prawda? - spytał bawiąc się rowkiem kołdry.
-Tak. Skąd wiesz? - spytałam.
-Uśmiechnęłaś się. Tylko, że nie prawdziwe. Sztucznie. I chociaż masz to opracowane do perfekcji, to ktoś taki sam jak ty rozpozna fałszerstwo. Kłamałaś, mówiąc, że nie umiesz grać. - odpowiedział chłopak.
-Muszę zmienić taktykę. - szepnęłam i opadłam na poduszki.
-Mogę zostać? - spytał Colin lekko niepewnym głosem.
Zdziwiło mnie to pytanie. Ale chyba czas na zmiany.
-Pewnie. - odszepnęłam.
Przytuliłeś mnie delikatnie. Tak jak brat przytula siostrę. Jak przyjaciel przyjaciółkę. I po chwili spaliśmy razem, oddychając tym samym tempem.
icant breatheicantsmile:
Rozdział czwarty! Sama dziwię się, że praca idzie nam aż tak dobrze. Zważywszy na to, że jestem zwykle mało zgodna. Kamila musi być jakimś cudotwórcą. Z resztą jej talent nie zatrzymuje się tylko na pozywywnym wpływie na innych ludzi, ale pisze też świetne opowiadania! Chyba sami możecie to ocenić czytając poszczególne fragmenty rozdziałów. Uzupełniamy siebie nawzajem i to jest wspaniałe.
Mam tylko prośbę do wszystkich czytelników: wszystkie rozdziały piszemy wspólnie i nam obu jest niezręcznie gdy ktoś pisze w liczbie pojedynczej w komenatrzu. Ale też dziękujemy z całego serca za opinie i zachęcamy do dalszej lektury. Obiecuję, że już niedługo pojawi się One Direction! Buziaki.
Kamila (Zarozumialec .!)
Ta dam! Wszystko idzie jakoś tak lekko i tak dziwnie. Z reguły wyklinam wszystkich, kiedy wciskają mi się ze swoimi pomysłami, ale wyjątkowo ta funkcja wyłącza się, kiedy pracuję z icantbreatheicantsmile (na prawdę nie rozumiem jej awersji do swojego imienia, jest lepsze od mojego). Cieszę się, że zrobiłam wreszcie coś wbrew sobie i napisałam do tej mega utalentowanej dziewczyny.
Rozumiem, że nie wszyscy są zainteresowani notatkami pod rozdziałami, ale one czasem mają dużo informacji, także warto je czytać. Teraz nie chcę być dla nikogo nie miła, ale po powtarzam, że to dość irytujące, kiedy ktoś pisze do nas komentarze, jak do jednej osoby. Ja rozumiem, że nie wszyscy zwracają uwagę na autorów, ale chyba powinni. Przecież to dzięki nim coś powstaje. Kiedy czytamy komentarze do jednej osoby czujemy się dość niezręcznie, bo przecież jeszcze jest ta druga osoba, dzięki której to jest.
Ale koniec umoralniających gadek. Trzymajcie się, idźcie na przód i w ogóle ''carpie diem''. Do napisania!
Właśnie zorientowałam się, że napisałam prawie to samo co moja koleżanka z góry... Ale porażka.
czwartek, 26 września 2013
piątek, 13 września 2013
Rozdział 3
Moje powieki były ciężkie, ale przed oczami nie chciał zagościć sen. Przekręciłam się na brzuch i wzięłam głęboki oddech. Uparcie trzymałam zaciśnięte powieki i raz co raz głębiej ziewałam. Ukojenie nie nadchodziło. W końcu poddałam się Pani B i otworzyłam oczy. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy bezsilności. Ja chcę tylko zasnąć... Niestety moja stara znajoma Pani B uparła się na kolejne nocowania. W rzeczywistości B miała na imię: Bezsenna Bezgraniczna Beznadzieja, le wolała skrót. Brzmiał lepiej.
Sięgnęłam do szafki po białe pudełko. Stamtąd wygrzebałam listek odpowiednich tabletek i łyknęłam trzy. Po takiej dawce mam gwarantowane 10 godzin. Reszta to kwestia otoczenia. Jutro sobota: tata i Elizabeth w pracy, a rodzeństwo idealne na dodatkowych zajęciach. Czyżbym miała szansę wyspania się? Po tylu latach?
Spałam już czwartą godzinę (REKORDZIK), kiedy przez mój umysł przebił się dzwonek telefonu. Tabletki były tak silne, że nie zbudziłam się i postanowiłam to zignorować. Jednak po piątej próbie podniosłam powieki i mega trzęsącymi się rękoma chwyciłam telefon.
-Słucham? - wychrypiałam do słuchawki.
-O, Lena! Dobrze, że wreszcie odebrałaś. - usłyszałam głos ojca. - Jesteś w domu?
-Noooo...
-Za jakieś 5 minut przyjdzie do domu moja asystentka. Daj jej teczkę, która leży na stole w kuchni. Taka zielona.
-Dobrze tato.
-Dziękuję. Do zobaczenia.
-Pa.
W słuchawce nastąpiła cisza.
Rzuciłam telefon na pościel i zwlekłam się z łóżka. Rozciągnęłam się i ciężki krokiem ruszyłam na dół. Kolana uginały się pod ciężarem ciała. Dłonie trzęsły mi się jak u paralityka. Żołądek wykręcał się we wszystkie strony, a świat wirował wokół mnie. Każdy krok sprawiał napiętym mięśniom co raz większy ból. Nigdy nie czułam się tak źle. Nigdy nie czułam się tak... Cudownie.
Zmrużyłam oczy na biel panującą w kuchni. Wszystko było tak sterylnie czyste, że miała wrażenie, że mieszka tu samotna pedantka, a nie zabiegane małżeństwo z trójką dzieci. Przez to wszystko przebijała się przetarta, zielona teczka z pękniętą gumką. Wyglądała tutaj jak wyrzutek. Całkowicie kontrastowała z całym pomieszczeniem... i była mojego ojca.
Stanowczo Elizabeth i tata nie pasują do siebie. Ale tu nie chodzi o miłość. Elizabeth jest ładna, inteligentna, ma dobrze wychowanego syna, dba o dom i rodzinę. Jest żoną idealną, a taką mój ojciec musi przedstawiać w pracy. Za to mój tata jest bogaty. Oboje czerpią korzyści. Wystarczy tylko sztuczne uczucie bliskości, zrozumienia i kilka kłamliwych: kocham Cię. To wystarczy by stworzyć idealną ''rodzinę''
Z zamyślenia obudził mnie dzwonek do drzwi. Chwyciłam teczkę i chwiejnym krokiem podeszłam do wejścia. Podpierając się na klamce otworzyłam drzwi. Zastałam za nimi idealnie opaloną szatynkę. Miała na sobie beżową sukienkę na francuskich cięciach. Do tego czarna marynarka i niewysokie czarne szpilki. Brązowe włosy spięła w eleganckiego koka. Jeśli myślcie, że stała przede mną królowa perfekcyjnej elegancji to grubo się mylicie. Na jej zaróżowione policzki opadały lekko kręcone kosmyki włośów, które uciekły spod gumki. Wark=gi były lekko rozchylone, a usta całe wyschnięte. Sukienka zwijała się w paru miejscach i była wygnieciona. Szpilki całkiem obtarły jej stopy, przez co miała zaróżowione linie łączące nogi z butami. Rękawy marynarki co chwilę podwijały jej się pod łokcie.
-Cześć, ja po teczkę. - wydyszała zbieganym tonem.
Mówiła po polsku. Po polsku bez akcentu. Jest polką. Asystentka mojego ojca jest polką. Zaraz zemdleję.
Pokiwałam głową w totalnym oszołomieniu i wyciągnęłam rękę w jej stronę. Szybko chwyciła papiery, krotko podziękowała i już jej nie było. Całkowicie zdezorientowana powróciłam przed drzwi swojego pokoju. Chwyciłam za klamkę, kiedy poczułam jak bardziej kręci mi się w głowie, robi słabo i... Ciemność. Totalna pustka. Zemdlałam.
Poczułam na swoim czole coś zimnego i lekko mokrego. Leżałam na łóżku. Tylko nie na swoim. Moja pościel pachniała wanilią, a ta przesiąknięta była męskimi perfumami. Gdzie ja do cholery jestem? Ostatnie co pamiętam to szok po usłyszeniu polskiego z ust asystentki. Potem tylko ciemność. Chyba mnie nie porwała, co? Podniosłam ciężkie powieki i zamrugałam kilka razy dostosowując się do półmroku pokoju. Uniosłam ciało na łokciach i uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Okład z czołą powędrował na kołdrę. Stanowczo to pokój jakiegoś chłopaka. Tylko trochę dziwnego, bo panował tu porządek. Poczułam jak coś, a raczej ktoś porusza się po mojej prawej stronie. Powoli i lekko przestraszona obróciłam twarz w kierunku ruchu.
-Colin? - wyszeptałam zdziwionym tonem, patrząc na chłopaka, który spokojnie się we mnie wpatrywał.
-Cześć. - odpowiedział tylko zdawkowym tonem.
-Co ja tu robię? - ponownie wymówiłam zniżonym tonem.
-Czemu szepczesz? - zaśmiał się cicho, a ja spiorunowałam go wzrokiem. - No nie patrz się tak na mnie. Wchodzę se do domu, idę na górę. Patrzę, a ty stoisz przed drzwiami swojego pokoju. Chciałem cię zajść od tyłu i przestraszyć. Kiedy już stałem za twoimi plecami, ty nagle się zachwiałaś i poleciałaś. Zdążyłem cię złapać. Zemdlałaś. - odpowiedział patrząc na mnie przenikliwymi tęczówkami.
Odwróciłam wzrok i tępo patrzyłam się w ścianę.
-Dziękuję. - powiedziałam już głośniej, odwracając z powrotem głowę ku niemu.
Pokiwał głową i uśmiechnął się pocieszająco. Wygrzebałam się spod kołdry i udałam się ku wyjściu z pokoju.
-Do zobaczenia. - powiedziałam na pożegnanie i już mnie nie było.
Wzięłam prysznic i ubrałam świeże ciuchy domowe. Przez resztę dnia leżałam w łóżku robiąc sobie przerwę na obiad i zwymiotowanie go, potem na kolację i zwymiotowanie jej i siusiu. Niedziele była identyczna, tylko bez mdlenia i dziwnej asystentki. Na obiedzie dowiedziałam się, że tata podpisał tą umowę z jakimś kolejnym komercyjny zespołem i pod żadnym pozorem nie siada się do stołu w krótkich spodenkach, zwłaszcza z materiału, a nie dżinsu. Na kolacji okazało się także, że nie wolno mi jeść w dresach. Nie chciałam zaczynać żadnych kłótni, więc po prostu zaakceptowałam wiadomości i jestem zmuszona do przestrzegania ich. Chcę stąd zniknąć. Jak cudownie przez chwilę byłoby podryfować w bezkresnej nicości.
Poniedziałkowy ranek odbył się rutynowo. Ubrałam się, zjadłam śniadanie. Spróbowałam jakoś pomniejszyć swój mundurek, zwymiotowałam śniadanie. Wyszłam do szkoły wciskając na uszy słuchawki i puszczając ulubioną muzykę. Stanęłam przy brami szkoły i wzięłam głęboki oddech. Z daleka widziałam sylwetkę swojego ''kolegi''. Mocno przygryzłam wargę. Czułam jak mięśnie brzucha mocno mi się zaciskają. Oddech stał się szybki i płytki. Dłonie złożyły się w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę. Kolana lekko się trzęsły. Poczułam charakterystyczny, metaliczny smak krwi spływający na mój język i drażniący kubki smakowe. Wypuściłam wargę spomiędzy zębów i oblizałam ją, mając nadzieję, że nie zostanie trwały ślad. Spokojny krokiem ruszyłam w stronę wejścia i minęłam nieprzyjemnego znajomego. Na szczęście nie zauważył mnie... Albo nie chciał zauważyć. Lekcja za lekcją, a ja czułam się co raz bardziej samotna. Parę razy ukrywałam się przed znienawidzonym kolesiem i minął mi poniedziałek. Najgorsze za sobą... Chciałoby się.
Weszłam do domu i poczułam przyjemny zapach curry. Przywitałam się z każdym fałszywym uśmiechem i poszłam na górę. Przebrałam koszulkę i usidłam przed biurkiem, chcąc odrobić lekcje. Ledwo zaczęłam pierwsze zadania z maty, kiedy poczułam jak ktoś przygląda mi się z tyłu. Po chwili doszedł do mnie dziwnie znajomy zapach. To ten sam zapach męskich perfum, który poczułam w sobotę tuż po przebudzeniu.
-Cześć Colin. - powiedziałam nie odwracając się w jego stronę.
-Cześć. Skąd wiedziałaś?
-Kobieca intuicja. - skłamałam i obróciłam się na krześle w jego stronę.
-Obiad gotowy. - poinformował mnie i wyszedł z pokoju.
Nieudolnie próbowałam rozmazać pokrojone kawałki kurczaka i sos po talerzu.
-Jak w szkole? -zapytała Elizabeth.
Nadziałam na widelec kawałek mięsa by nie wzbudzać podejrzeń.
-Wspaniale, mam masę koleżanek. -skłamałam nawet nie siląc się na radosny ton głosu.
Ta kobieta uwierzy we wszystko co wydaje się jej być prawidłowe - perfekcyjne jak jej rodzina.
Pokiwała tylko głową i nałożyła Małemu Różowemu Potworkowi kolejną porcję curry.
Tłusty dzieciak. Tyle, że wciąż perfekcyjny.
-Lena, pamiętasz jak opowiadałem ci o nowym kontrakcie? -zapytał nagle tata.
Wzruszyłam ramionami co w moim wykonaniu miało znaczyć ''Tak, ale nie obchodzi mnie to".
-To bardzo sławny zespół. Jesteś nastolatką, więc pewnie go znasz. -ciągnął -W przyszłym tygodniu wszyscy jego członkowie zjedzą z nami obiad i...-nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Mogę iść na obiad do jakieś knajpki. -zaproponowałam wciąż udając, że nakładam cokolwiek na widelec.
-O nie, moja droga. Obiecywałem, że przedstawię im całą swoją rodzinę.
-A od kiedy ja do niej należę? -zapytałam po polsku.
Ojciec spojrzał na mnie ze złością. Elizabeth udawała, że niczego nie słyszy i myła naczynia.
Już w pierwszym tygodniu po przeprowadzce dostałam wykład na dwie godziny o tym, że nie powinnam używać polskiego przy macosze. To ją rzekomo uraża.
Wykorzystując moment, w którym tata starał dobrać się słowa na moje lekceważące zachowanie, uciekłam do swojego pokoju.
Zza sąsiedniej ściany dobiegała jakaś głośna muzyka. Nie znałam wykonawcy ani tytułu i chociaż melodia była sama w sobie do zniesienia, to w tym momencie mi przeszkadzała.
-Madie, możesz to wyłączyć? -zapytałam nad wyraz spokojnie. Jeżeli nie powstrzymywałabym swoich emocji, to najnormalniej w świecie wyrzuciłabym tego bachora za okno.
-Coś ci się nie podoba? -zapytała.
-Chcę się pouczyć, a tak głośna muzyka mi przeszkadza. Możesz chociaż ściszyć? -zapytałam już błagalnym tonem co nie było do mnie podobne.
Dziewczynka podeszła do odtwarzacza i przekręciła pokrętło na maksymalny zasięg.
Zasłoniłam rękoma uszy i trzasnęłam jej drzwiami.
Ja tu nie pasuję.
Muszę stąd uciec.
-Gdzie idziesz? -usłyszałam głos Colina gdy zakładałam buty.
Po moim policzku pociekła łza.
-Na spacer.
Oczywiście jest za mądry by mi uwierzyć, ale chyba zrozumiał. Potrzebowałam choć chwili spokoju.
W kilka minut znalazłam się w jakimś parku. Był otoczony wielkim murkiem, który kojarzył mi się ze średniowieczem. Drzewa były posadzone dość gęsto dzięki czemu o tej porze było tam całkowicie ciemno.
Byłam w tym parku już kilka razy. Rysowałam przechodniów.
Usiadłam na pierwszej lepszej ławce i zaczęłam płakać.Jak małe dziecko.
Jakby ktoś zabrał mi lizaka i kazał stać w koncie.
Zmieniłam swoją pozycję i położyłam się na ławce. Drewno było zimne.
Jedną ręką chwytałam źdźbła trawy. W pewnym momencie natrafiłam na jakiś przedmiot.
Chwyciłam ów przedmiot w dłonie i podniosłam się.
Szklana butelka.
Najprawdopodobniej zostawił ją tu jakiś pijak.
Rozejrzałam się dookoła i gdy upewniłam się, że jestem sama, rzuciłam butelką o ziemię.
Szkło rozprysnęło się na dziesiątki kawałków. Wzięłam jeden z nich do ręki i obracałam między palcami.
Co jeżeli nic się nie ułoży?
Jeżeli do końca miałabym być nic niewartym popychadłem i czarną owcą w idealnej rodzinie...
Położyłam odłamek szkła na nadgarstku i lekko przycisnęłam. Poczułam pieczenie, które po chwili ustąpiło, a na jego miejsce pojawiła się szkarłatna stróżka. Przycisnęłam mocniej. W końcu zniecierpliwiłam się wzięłam szkło do ręki i zaczęłam wykonywać coraz to głębsze cięcia. Nie potrafiłam przestać. Chciałam skończyć tu i teraz. Krew spływała pomiędzy wygojonymi już bliznami tworząc biało-czerwone paski. Podwinęłam rękaw prawej dłoni i już miałam wykonać decydujące cięcie gdy poczułam mocne szarpnięcie za ramiona.
-Stój! Co robisz?! -usłyszałam.
Odwróciłam się.
Niewysoki chłopak próbował wyszarpnąć z mojej dłoni odłamek butelki.
On, rozhisteryzowany, próbujący mnie ratować i ja, wpatrująca się w niego.
Wybawca uniósł na mnie wzrok, gdy pomimo próśb i błagań nie wypuściłam z dłoni mojego narzędzia tortur.
Jego oczy. Jej oczy. Takie same. Ten sam odcień błękitu.
Tak jakby zimna woda została wylana na oparzone ciało.
Ona tu jest i widzi co robię.
-Słyszysz mnie?-zapytał już po raz setny chłopak.
Bardzo chciałam mu odpowiedzieć, ale to było niemożliwe. Chociaż otworzyłam wargi, to nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku.
-Przepraszam -wyszeptałam wpatrując się w jego tęczówki po czym odwróciłam się na pięcie i uciekłam z miejsca zdarzenia. Jego wołanie nie dochodziło do mojej podświadomości.
Mama jest na mnie zła za to co zrobiłam. Nie byłam silna, a obiecałam.
-----------------------------------
Pa dum tssss! Oto przed wami kolejna część naszego przewesołego opowiadania. Życie jest takie piękne, prawda? Ja i ten mój irytujący sarkazm... Po prostu nie zwracajcie na mnie większej uwagi. Jeśli to czytasz to wpisz w środku zdania: ciam cia ram ciam. Ej, bo to trochę przykre. Pod prologiem 3 komentarze, pod rozdziałem pierwszym 2, po LA 1, a pod dwójką nic. Weźcie komentujcie. Bo tak trochę mi smutaśnie :c. Tak po za tym to miłego czegoś tam. Do napisania, miśki!
Kamila (Zarozumialec)
*
Nowy rozdział! Od pewnego momentu pisałam ja, więc pewnie ta część jest gorsza, ale mimo wszystko całość mi się podoba. Pozdrawiam Was mocno i siedzę całą noc na twitterze (#PolishDirectionersHaveBrokenHearts)
Sięgnęłam do szafki po białe pudełko. Stamtąd wygrzebałam listek odpowiednich tabletek i łyknęłam trzy. Po takiej dawce mam gwarantowane 10 godzin. Reszta to kwestia otoczenia. Jutro sobota: tata i Elizabeth w pracy, a rodzeństwo idealne na dodatkowych zajęciach. Czyżbym miała szansę wyspania się? Po tylu latach?
Spałam już czwartą godzinę (REKORDZIK), kiedy przez mój umysł przebił się dzwonek telefonu. Tabletki były tak silne, że nie zbudziłam się i postanowiłam to zignorować. Jednak po piątej próbie podniosłam powieki i mega trzęsącymi się rękoma chwyciłam telefon.
-Słucham? - wychrypiałam do słuchawki.
-O, Lena! Dobrze, że wreszcie odebrałaś. - usłyszałam głos ojca. - Jesteś w domu?
-Noooo...
-Za jakieś 5 minut przyjdzie do domu moja asystentka. Daj jej teczkę, która leży na stole w kuchni. Taka zielona.
-Dobrze tato.
-Dziękuję. Do zobaczenia.
-Pa.
W słuchawce nastąpiła cisza.
Rzuciłam telefon na pościel i zwlekłam się z łóżka. Rozciągnęłam się i ciężki krokiem ruszyłam na dół. Kolana uginały się pod ciężarem ciała. Dłonie trzęsły mi się jak u paralityka. Żołądek wykręcał się we wszystkie strony, a świat wirował wokół mnie. Każdy krok sprawiał napiętym mięśniom co raz większy ból. Nigdy nie czułam się tak źle. Nigdy nie czułam się tak... Cudownie.
Zmrużyłam oczy na biel panującą w kuchni. Wszystko było tak sterylnie czyste, że miała wrażenie, że mieszka tu samotna pedantka, a nie zabiegane małżeństwo z trójką dzieci. Przez to wszystko przebijała się przetarta, zielona teczka z pękniętą gumką. Wyglądała tutaj jak wyrzutek. Całkowicie kontrastowała z całym pomieszczeniem... i była mojego ojca.
Stanowczo Elizabeth i tata nie pasują do siebie. Ale tu nie chodzi o miłość. Elizabeth jest ładna, inteligentna, ma dobrze wychowanego syna, dba o dom i rodzinę. Jest żoną idealną, a taką mój ojciec musi przedstawiać w pracy. Za to mój tata jest bogaty. Oboje czerpią korzyści. Wystarczy tylko sztuczne uczucie bliskości, zrozumienia i kilka kłamliwych: kocham Cię. To wystarczy by stworzyć idealną ''rodzinę''
Z zamyślenia obudził mnie dzwonek do drzwi. Chwyciłam teczkę i chwiejnym krokiem podeszłam do wejścia. Podpierając się na klamce otworzyłam drzwi. Zastałam za nimi idealnie opaloną szatynkę. Miała na sobie beżową sukienkę na francuskich cięciach. Do tego czarna marynarka i niewysokie czarne szpilki. Brązowe włosy spięła w eleganckiego koka. Jeśli myślcie, że stała przede mną królowa perfekcyjnej elegancji to grubo się mylicie. Na jej zaróżowione policzki opadały lekko kręcone kosmyki włośów, które uciekły spod gumki. Wark=gi były lekko rozchylone, a usta całe wyschnięte. Sukienka zwijała się w paru miejscach i była wygnieciona. Szpilki całkiem obtarły jej stopy, przez co miała zaróżowione linie łączące nogi z butami. Rękawy marynarki co chwilę podwijały jej się pod łokcie.
-Cześć, ja po teczkę. - wydyszała zbieganym tonem.
Mówiła po polsku. Po polsku bez akcentu. Jest polką. Asystentka mojego ojca jest polką. Zaraz zemdleję.
Pokiwałam głową w totalnym oszołomieniu i wyciągnęłam rękę w jej stronę. Szybko chwyciła papiery, krotko podziękowała i już jej nie było. Całkowicie zdezorientowana powróciłam przed drzwi swojego pokoju. Chwyciłam za klamkę, kiedy poczułam jak bardziej kręci mi się w głowie, robi słabo i... Ciemność. Totalna pustka. Zemdlałam.
Poczułam na swoim czole coś zimnego i lekko mokrego. Leżałam na łóżku. Tylko nie na swoim. Moja pościel pachniała wanilią, a ta przesiąknięta była męskimi perfumami. Gdzie ja do cholery jestem? Ostatnie co pamiętam to szok po usłyszeniu polskiego z ust asystentki. Potem tylko ciemność. Chyba mnie nie porwała, co? Podniosłam ciężkie powieki i zamrugałam kilka razy dostosowując się do półmroku pokoju. Uniosłam ciało na łokciach i uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Okład z czołą powędrował na kołdrę. Stanowczo to pokój jakiegoś chłopaka. Tylko trochę dziwnego, bo panował tu porządek. Poczułam jak coś, a raczej ktoś porusza się po mojej prawej stronie. Powoli i lekko przestraszona obróciłam twarz w kierunku ruchu.
-Colin? - wyszeptałam zdziwionym tonem, patrząc na chłopaka, który spokojnie się we mnie wpatrywał.
-Cześć. - odpowiedział tylko zdawkowym tonem.
-Co ja tu robię? - ponownie wymówiłam zniżonym tonem.
-Czemu szepczesz? - zaśmiał się cicho, a ja spiorunowałam go wzrokiem. - No nie patrz się tak na mnie. Wchodzę se do domu, idę na górę. Patrzę, a ty stoisz przed drzwiami swojego pokoju. Chciałem cię zajść od tyłu i przestraszyć. Kiedy już stałem za twoimi plecami, ty nagle się zachwiałaś i poleciałaś. Zdążyłem cię złapać. Zemdlałaś. - odpowiedział patrząc na mnie przenikliwymi tęczówkami.
Odwróciłam wzrok i tępo patrzyłam się w ścianę.
-Dziękuję. - powiedziałam już głośniej, odwracając z powrotem głowę ku niemu.
Pokiwał głową i uśmiechnął się pocieszająco. Wygrzebałam się spod kołdry i udałam się ku wyjściu z pokoju.
-Do zobaczenia. - powiedziałam na pożegnanie i już mnie nie było.
Wzięłam prysznic i ubrałam świeże ciuchy domowe. Przez resztę dnia leżałam w łóżku robiąc sobie przerwę na obiad i zwymiotowanie go, potem na kolację i zwymiotowanie jej i siusiu. Niedziele była identyczna, tylko bez mdlenia i dziwnej asystentki. Na obiedzie dowiedziałam się, że tata podpisał tą umowę z jakimś kolejnym komercyjny zespołem i pod żadnym pozorem nie siada się do stołu w krótkich spodenkach, zwłaszcza z materiału, a nie dżinsu. Na kolacji okazało się także, że nie wolno mi jeść w dresach. Nie chciałam zaczynać żadnych kłótni, więc po prostu zaakceptowałam wiadomości i jestem zmuszona do przestrzegania ich. Chcę stąd zniknąć. Jak cudownie przez chwilę byłoby podryfować w bezkresnej nicości.
Poniedziałkowy ranek odbył się rutynowo. Ubrałam się, zjadłam śniadanie. Spróbowałam jakoś pomniejszyć swój mundurek, zwymiotowałam śniadanie. Wyszłam do szkoły wciskając na uszy słuchawki i puszczając ulubioną muzykę. Stanęłam przy brami szkoły i wzięłam głęboki oddech. Z daleka widziałam sylwetkę swojego ''kolegi''. Mocno przygryzłam wargę. Czułam jak mięśnie brzucha mocno mi się zaciskają. Oddech stał się szybki i płytki. Dłonie złożyły się w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę. Kolana lekko się trzęsły. Poczułam charakterystyczny, metaliczny smak krwi spływający na mój język i drażniący kubki smakowe. Wypuściłam wargę spomiędzy zębów i oblizałam ją, mając nadzieję, że nie zostanie trwały ślad. Spokojny krokiem ruszyłam w stronę wejścia i minęłam nieprzyjemnego znajomego. Na szczęście nie zauważył mnie... Albo nie chciał zauważyć. Lekcja za lekcją, a ja czułam się co raz bardziej samotna. Parę razy ukrywałam się przed znienawidzonym kolesiem i minął mi poniedziałek. Najgorsze za sobą... Chciałoby się.
Weszłam do domu i poczułam przyjemny zapach curry. Przywitałam się z każdym fałszywym uśmiechem i poszłam na górę. Przebrałam koszulkę i usidłam przed biurkiem, chcąc odrobić lekcje. Ledwo zaczęłam pierwsze zadania z maty, kiedy poczułam jak ktoś przygląda mi się z tyłu. Po chwili doszedł do mnie dziwnie znajomy zapach. To ten sam zapach męskich perfum, który poczułam w sobotę tuż po przebudzeniu.
-Cześć Colin. - powiedziałam nie odwracając się w jego stronę.
-Cześć. Skąd wiedziałaś?
-Kobieca intuicja. - skłamałam i obróciłam się na krześle w jego stronę.
-Obiad gotowy. - poinformował mnie i wyszedł z pokoju.
Nieudolnie próbowałam rozmazać pokrojone kawałki kurczaka i sos po talerzu.
-Jak w szkole? -zapytała Elizabeth.
Nadziałam na widelec kawałek mięsa by nie wzbudzać podejrzeń.
-Wspaniale, mam masę koleżanek. -skłamałam nawet nie siląc się na radosny ton głosu.
Ta kobieta uwierzy we wszystko co wydaje się jej być prawidłowe - perfekcyjne jak jej rodzina.
Pokiwała tylko głową i nałożyła Małemu Różowemu Potworkowi kolejną porcję curry.
Tłusty dzieciak. Tyle, że wciąż perfekcyjny.
-Lena, pamiętasz jak opowiadałem ci o nowym kontrakcie? -zapytał nagle tata.
Wzruszyłam ramionami co w moim wykonaniu miało znaczyć ''Tak, ale nie obchodzi mnie to".
-To bardzo sławny zespół. Jesteś nastolatką, więc pewnie go znasz. -ciągnął -W przyszłym tygodniu wszyscy jego członkowie zjedzą z nami obiad i...-nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Mogę iść na obiad do jakieś knajpki. -zaproponowałam wciąż udając, że nakładam cokolwiek na widelec.
-O nie, moja droga. Obiecywałem, że przedstawię im całą swoją rodzinę.
-A od kiedy ja do niej należę? -zapytałam po polsku.
Ojciec spojrzał na mnie ze złością. Elizabeth udawała, że niczego nie słyszy i myła naczynia.
Już w pierwszym tygodniu po przeprowadzce dostałam wykład na dwie godziny o tym, że nie powinnam używać polskiego przy macosze. To ją rzekomo uraża.
Wykorzystując moment, w którym tata starał dobrać się słowa na moje lekceważące zachowanie, uciekłam do swojego pokoju.
Zza sąsiedniej ściany dobiegała jakaś głośna muzyka. Nie znałam wykonawcy ani tytułu i chociaż melodia była sama w sobie do zniesienia, to w tym momencie mi przeszkadzała.
-Madie, możesz to wyłączyć? -zapytałam nad wyraz spokojnie. Jeżeli nie powstrzymywałabym swoich emocji, to najnormalniej w świecie wyrzuciłabym tego bachora za okno.
-Coś ci się nie podoba? -zapytała.
-Chcę się pouczyć, a tak głośna muzyka mi przeszkadza. Możesz chociaż ściszyć? -zapytałam już błagalnym tonem co nie było do mnie podobne.
Dziewczynka podeszła do odtwarzacza i przekręciła pokrętło na maksymalny zasięg.
Zasłoniłam rękoma uszy i trzasnęłam jej drzwiami.
Ja tu nie pasuję.
Muszę stąd uciec.
-Gdzie idziesz? -usłyszałam głos Colina gdy zakładałam buty.
Po moim policzku pociekła łza.
-Na spacer.
Oczywiście jest za mądry by mi uwierzyć, ale chyba zrozumiał. Potrzebowałam choć chwili spokoju.
W kilka minut znalazłam się w jakimś parku. Był otoczony wielkim murkiem, który kojarzył mi się ze średniowieczem. Drzewa były posadzone dość gęsto dzięki czemu o tej porze było tam całkowicie ciemno.
Byłam w tym parku już kilka razy. Rysowałam przechodniów.
Usiadłam na pierwszej lepszej ławce i zaczęłam płakać.Jak małe dziecko.
Jakby ktoś zabrał mi lizaka i kazał stać w koncie.
Zmieniłam swoją pozycję i położyłam się na ławce. Drewno było zimne.
Jedną ręką chwytałam źdźbła trawy. W pewnym momencie natrafiłam na jakiś przedmiot.
Chwyciłam ów przedmiot w dłonie i podniosłam się.
Szklana butelka.
Najprawdopodobniej zostawił ją tu jakiś pijak.
Rozejrzałam się dookoła i gdy upewniłam się, że jestem sama, rzuciłam butelką o ziemię.
Szkło rozprysnęło się na dziesiątki kawałków. Wzięłam jeden z nich do ręki i obracałam między palcami.
Co jeżeli nic się nie ułoży?
Jeżeli do końca miałabym być nic niewartym popychadłem i czarną owcą w idealnej rodzinie...
Położyłam odłamek szkła na nadgarstku i lekko przycisnęłam. Poczułam pieczenie, które po chwili ustąpiło, a na jego miejsce pojawiła się szkarłatna stróżka. Przycisnęłam mocniej. W końcu zniecierpliwiłam się wzięłam szkło do ręki i zaczęłam wykonywać coraz to głębsze cięcia. Nie potrafiłam przestać. Chciałam skończyć tu i teraz. Krew spływała pomiędzy wygojonymi już bliznami tworząc biało-czerwone paski. Podwinęłam rękaw prawej dłoni i już miałam wykonać decydujące cięcie gdy poczułam mocne szarpnięcie za ramiona.
-Stój! Co robisz?! -usłyszałam.
Odwróciłam się.
Niewysoki chłopak próbował wyszarpnąć z mojej dłoni odłamek butelki.
On, rozhisteryzowany, próbujący mnie ratować i ja, wpatrująca się w niego.
Wybawca uniósł na mnie wzrok, gdy pomimo próśb i błagań nie wypuściłam z dłoni mojego narzędzia tortur.
Jego oczy. Jej oczy. Takie same. Ten sam odcień błękitu.
Tak jakby zimna woda została wylana na oparzone ciało.
Ona tu jest i widzi co robię.
-Słyszysz mnie?-zapytał już po raz setny chłopak.
Bardzo chciałam mu odpowiedzieć, ale to było niemożliwe. Chociaż otworzyłam wargi, to nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku.
-Przepraszam -wyszeptałam wpatrując się w jego tęczówki po czym odwróciłam się na pięcie i uciekłam z miejsca zdarzenia. Jego wołanie nie dochodziło do mojej podświadomości.
Mama jest na mnie zła za to co zrobiłam. Nie byłam silna, a obiecałam.
-----------------------------------
Pa dum tssss! Oto przed wami kolejna część naszego przewesołego opowiadania. Życie jest takie piękne, prawda? Ja i ten mój irytujący sarkazm... Po prostu nie zwracajcie na mnie większej uwagi. Jeśli to czytasz to wpisz w środku zdania: ciam cia ram ciam. Ej, bo to trochę przykre. Pod prologiem 3 komentarze, pod rozdziałem pierwszym 2, po LA 1, a pod dwójką nic. Weźcie komentujcie. Bo tak trochę mi smutaśnie :c. Tak po za tym to miłego czegoś tam. Do napisania, miśki!
Kamila (Zarozumialec)
*
Nowy rozdział! Od pewnego momentu pisałam ja, więc pewnie ta część jest gorsza, ale mimo wszystko całość mi się podoba. Pozdrawiam Was mocno i siedzę całą noc na twitterze (#PolishDirectionersHaveBrokenHearts)
poniedziałek, 9 września 2013
Rozdział 2
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Moje i tak zbyt duże, brązowe oczy zdawały się teraz być jeszcze większe przez ogromne cienie pod nimi.
Były zapewne wynikiem nieprzespanej nocy, albo kilkugodzinnego płaczu do poduszki.
Przy tacie i Elizabeth starałam się nie okazywać emocji, ale gdy tylko położyłam się do łóżka, moja dotychczasowa tama pękła.
Teraz przyrezkłam sobie, że już nie będę płakać. Zbieram siły.
Umyłam zęby. Włosy rozczesałam i próbowałam je trochę wyprostować, ale chyba mogłam już się domyśleć, że nic z tego nie wyjdzie. Zrezygnowałam z dalszych prób ''wyprasowania'' włosów i odpuściłam sobie dalsze zabiegi kosmetyczne.
Ubrałam się szybko w luźne ubrania, wzięłam torbę na ramie, wrzuciłam do niej kilka długopisów, notatnik.
-Lena! Śniadanie! -usłyszałam z dołu głos Elizabeth.
Jej ton był zbyt przesłodzony, starała się mnie udobruchać.
-Już idę! -krzyknęłam w języku polskim wiedząc, że kobieta nic z tego nie zrozumie.
To jedyny sposób by zdenerwować macochę.
Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym znów przybrałam kamienną maskę i zbiegłam na dół.
Przy stole siedziała już moja ''kochana'' siotrzyczka i Pan-Jestem-Idealny-Colin. Nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem siadłam na prawo od blondyna, a ten zaczął się do mnie uśmiechać. Schowaj te zęby, bo ci je wybije chłopczyku.
Elizabeth krzątała się w kuchni.
-Nie zapominaj się, kochana. Musisz już przyzwyczajać się do obcego języka. Polski nie jest już ci potrzebny - powiedziała nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Dalej odprawaiała swoje czary przy kuchence. No, ale co sie dziwić - to przecież wiedźma.
Położyłam torbę koło wejścia i usadowiłam się przy stole. Kuchnia wiedźmy przypominała te z magazynów.
Białe, podłużne szafki, nowoczesny, szklany stół... Żaden z mebli nie przypominał chociaż w połowie tych w domu mojej babci. Wnętrza w TYM domu były po prostu zimne, brak tu miłości. Mamie by się nie spodobały.
Elizabeth skończyła smażyć jajecznice i podeszła do stołu z patelnią w ręce.
Przełożyła posiłek na jeden duży talerz i już miała znów wrócić do kuchenki, gdy spojrzała na mnie wielkimi oczyma.
-Ty zamierzasz tak iść do szkoły? -zapytała.
Spojrzałam na swoje ubranie. Nie widziałam w nim nic niestosownego. Czarne rurki, bordowy kardigan i ciemna koszulka w prążki.
-Tak...? -zapytałam/opowiedziałam zdezorientowana.
Kobieta pokręciła głową i wyszła z kuchni.
Nim zdążyłam zorientować się o co chodzi, wróciła z małym pakunkiem w swoich szczupłych dłoniach.
-TO jest twój strój do szkoły -położyła nacisk na pierwsze słowo prezentując luźny, bordowy sweter.
Przekrzywiłam głowę i uważnie mu się przyjrzałam.
Poza swoim ohydnym kolorem nic mnie od niego nie odrzucało. Rękawy wydawały się być dość luźne, a dekolt... którego tak na prawdę nie było, wycięciem przypominał ser.
Był do zniesienia. Nie chciałam przysparzać więcej problemów, więc z lekkim westchnieniem wzięłam ubranie od macochy i poszłam do łazienki się przebrać.
Wspominałam może, że większość ich ścian w toalecie jest pokryta lustrami?
Za każdym razem muszę oglądać swoje okropne ciało, to też staram się zawsze patrzeć w podłogę.
Nienawidzę go. Na nim zostały największe ślady po stracie matki. To na nim widniały szramy. Te blade, lekko różowawe, świeże. Głębokie i płytkie, wszystkie skażone cierpieniem. Siniaki mieniące się różnymi kolorami i kształtami. Jestem wychudzona i przemęczona. Nie chcę na siebie patrzeć.
Tym jednak razem, po ubraniu mundurka spojrzałam na przeciwległą ścianę.
Sweter wydawał być się za duży o przynajmniej rozmiar.
Przekręciłam możliwie jak najbardziej w tył swoją szyję i sięgnęłam ręką do materiału na plecach w poszukiwaniu metki. Chwyciłam w palce szeleszczący kawałek papierka i przyjrzałam mu się w lustrze.
Wielkim drukiem było napisane wyraźne 'S'.
Skrzywiłam się i puściłam metkę.
Podwinęłam rękawy by nie wyglądały aż tak marnie i wyszłam z łazienki.
Poprawiłam lekką torbę na moim ramieniu i pchnęłam drzwi budynku zwanego szkołą.
Zimne, zgniło-zielone ściany obwieszone były z każdej strony jeszcze mniej przyjemnymi, siwymi szafkami.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystkie nastoletnie sylwetki przemieszczały się w zabójczym tępie w nieznanych mi kierunkach. Nikt nawet nie zauważył ''nowej''.
Mój wzrok zauważył drzwi sekretariatu na lewej ścianie korytarza - jedynej wolnej od blaszanych szafek.
Weszłam do pomieszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu, było tam o wiele przyjemniej niż w reszcie szkoły.
Przy machoniowym biurku siedziała pulchna brunetka obcięta na pazia. Jej okulary zdawały się być zawieszone na haczykowatym nosie. Cicho odchrząknęłam by jej wzrok zauważył moją obecność.
-Dzień Dobry. - przywitałam się od razu przechodząc do rzeczy i podałam jej moje dokumenty.
Brunetka wzięła karty ode mnie i sprawdziła jakieś dane.
-Lana Roztocka? -zapytała zsuwając z nosa okulary.
Kiwnęłam głową nie zwracając uwagi na to, że źle wymówiła moje imię.
Kobieta lekko zdezorientowana sięgnęła po moje zdjęcie legitymacyjne przyczepione metalowym spinaczem do akt.
Uważnie porównała mnie i dziewczynę na kawałku kartki.
Różniłyśmy się i jestem pewna, że to zauważyła.
Miałam znacznie dłuższe włosy, byłam diametralnie bledsza i najważniejsze - nie eksponowałam białych zębów.
No i byłam teraz znacznie szczuplejsza, choć wciąż niewystarczająco. Moje kości policzkowe chciały przebić się przez skórę policzków, obojczyki zbytnio wystawały, a bransoletki na rękach zsuwały się mimo, że były zapięte najciaśniej jak tylko pozwalał srebrny łańcuszek. Tylko oczy pomimo, że teraz zrobiły się bardziej wyłupiaste, identyfikowały mnie z tą roześmianą dziewczyną z fotografii. Pozostały tak samo brązowe jak kiedyś.
Zdjęcie zostało zrobione przed śmiercią mamy.
Sekretarka popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem i oddała papiery dokładając do nich plan lekcji i kod do przygotowanej dla mnie szafki na książki.
Idąc w stronę swojej szafki, starałam się zignorować ciekawskie spojrzenia nastolatków. Grubsze dziewczyny patrzące na mnie z zazdrością. Te z idealną figurą wpatrzone we mnie potępiającym wzrokiem. I te identyczne, lub jeszcze szczuplejsze darzące mnie rozumiejącym uśmiechem. Chłopcy odprowadzający mnie pożądającym wzrokiem, lub rzucający mi ukradkowe spojrzenia. Na szczęście znaleźli się też ci, którzy nie wyrazili większego zainteresowania moją osobą.
Moja szafka znajdowała się w niezbyt przyjemnym otoczeniu. Można powiedzieć, że trafiłam na ''ciemną stronę'' szkoły. Tutaj większość dzieciaków była starsza ode mnie. Spora część miała tatuaże i wyglądali jakby mieli spore problemy z wyjściem z ostatniej klasy. Tylko wyjątki przejmowały się przepisami i nosiły te swetry. Reszta tej części szkoły raczej nie była przekonana do pomysłu dyrekcji. Dziewczyny miały na sobie mało zasłaniające sukienki, a chłopcy mieli sporo piercingu i tylko czarne ciuchy. Wszyscy patrzyli się tu na mnie ze śmiechem w oczach. Byłam lekko przerażona.
Starałam się nie zwracać na siebie większej uwagi i szybkimi, cichymi krokami przemierzałam korytarz w poszukiwaniu swojej szafki. Numerki migały mi przed oczami, a ja mrużyłam powieki, starając się wyostrzyć wzrok. Wreszcie znalazłam swoją liczbę i podeszłam do szafki. Na moje nieszczęście obok niej stała jakaś grupka nastolatków. Wyraźnie byli ode mnie starsi i raczej nie darzyli sympatią ludzi mojego pokroju. Udając, że mnie nie ma otworzyłam szafkę i wyjęłam potrzebne książki chowając je do torby. Zamknęłam blaszany prostopadłościan i już mialam ruszyć wzdłuż korytarza, zmierzając na geografię, kiedy ktoś mocno pociągnął mnie za rękę. Powoli okręciłam się na pięcie i spojrzałam w oczy mojego powodu zatrzymania.
-Gdzie się tak śpieszysz? - spytał mnie chłopak.
Jego brązowe włosy były w czystym nieładzie, a szare tęczówki przeszywały moje całe ciało. Miał na sobie obcisłe, czarne rurki i granatowy, prosty t-shirt opinający jego umięśniony tors. Klatka piersiowa miarowo podnosiła się i opadała. Jabłko Adama było dobrze widoczne, kiedy przełykał ślinę. Przedramiona były pokryte tatuażami w różnych kolorach. Jego szczupłe palce ciasno oplatały mój wąski nadgarstek.
-Nie twoja sprawa. - wydusiłam przez zęby, usilnie podtrzymując kontakt wzrokowy.
-Po co te nerwy? - szatyn zaśmiał się irytująco - chcę tylko poznać moją nową sąsiadkę. Masz szafkę obok mnie. - powiedział drażniącym tonem.
Nagle pociągnął mnie w swoją stronę, w skutek czego wylądowałam na jego silnym torsie. Nerwowo przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. Oby nauki mojej babci, że prostota jest najlepsza, miały pokrycie w rzeczywistości.
-Pieprz się. - syknęłam w jego stronę i z impetem podniosłam kolano.
Tak jak planowałam moja noga wylądowała na jego kroczu, a on momentalnie się zgiął w pół, robiąc trzy kroki do tyłu. Korzystając z wolności, puściłam się biegiem do klasy od geografii.
-Tylko z tobą, skarbie! - usłyszałam jeszcze jego głos, kiedy wchodziłam już w zakręt.
Na każdej kolejnej lekcji siedziałam sama i starannie wypisywałam notatki. Chciałam czymś zająć myśli, a wszystko było lepsze od rozmyślania nad moim okropnym życiem. Z braku lepszego tematu, wybrałam naukę. Nikt do mnie nie podszedł, a ja sama jestem zbyt mało towarzyska, żeby kogoś poznać.
Wracając do domu zobaczyłam przy bramce tego kolesia, który rano mnie zatrzymał, więc postanowiłam zrobić sobie dłuższy spacer i wyszłam druga stroną szkoły.
Wchodząc do ''domu'' uderzył we mnie zapach jakiegoś mięsa zmieszany z lukrem i tym obrzydliwym odświeżaczem. Hamując odruch wymiotny wbiegłam do góry, po drodze trącając ramieniem tatę. Zamknęłam drzwi od mojego pokoju na zamek i rzuciłam się na łóżko, głośno krzycząc w poduszkę. Rzucałam się tak po łóżku, wyżywając się na materacu, kiedy ktoś zaczął walić w drzwi. Klnąc cicho pod nosem otworzyłam z rozmachem drzwi, natrafiając za nimi na Colina.
-Obiad już gotowy. - poinformował mnie, patrząc przenikliwymi tęczówkami na moją twarz.
Przymknęłam powieki, próbując opanować emocje i głośno westchnęłam.
-Przebiorę bluzkę i zejdę. - powiedziałam, siląc się na miły ton.
-Wszystko w porządku? - zapytał nieufnie, mierząc mnie szarymi oczami.
-Nigdy nie było lepiej. - wysyczałam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Szkoda, że przy okazji go nie złamałam.
Usiadłam przy stole, a pod mój nos podstawiono talerz z mięsem w sosie, ziemniakami i bliżej nieokreślonego pochodzenia sałatką.
Patrzyłam na jedzenie jakby było moim najgorszym wrogiem, podczas gdy wszyscy zabrali się za konsumpcję. Nie chcę jeść. Wypuściłam drżącymi ustami gorące powietrze i chwyciłam za sztuczce. W najlepszym wypadku to wszystko potem zwymiotuję.
-Jutro prawdopodobnie moja wytwórnia podpisze najkorzystniejszy kontrakt w całej historii. - zaczął mój ojciec.
-To rewelacyjnie! - wykrzyknęła blond wiedźma.
-Genialnie! - zawołał Colin.
-To wspaniale tatusiu! - wypiszczał różowy potwór.
-To... - zająknęłam się - na prawdę bardzo się cieszymy... - udało mi się wypowiedzieć te słowa w miarę entuzjastycznym tonem.
-A z kim? - spytała Elizabeth.
-To niespodzianka. - powiedział tata i na tym koniec rozmowy.
----------------------------------------------------------------
Po raz pierwszy zwracam się do Was osobiście! Chciałam podziękować za te miłe komentarze pod prologiem. Trochę się pomęczyłam! I dziękuje też za komentarze pod rozdziałem I i tym, pomimo, że większość napisanych tu rzeczy pochodzi od icantbreathicantsmile. Ta dziewczyna na prawdę ma talent i cieszę się, że trafiłam przez przypadek na jej bloga. Sprawiło mi to wiele przyjemności. Jeśli przeczytałaś tą notatkę napisz w komentarzy, gdzieś w środku zdania: kwiatuszki. Na moim drugim blogu mam zwyczaj zadawania pytań, więc tutaj od czasu do czasu też mogę zadać:
Kamila (Zarozumialec .!).
Moje i tak zbyt duże, brązowe oczy zdawały się teraz być jeszcze większe przez ogromne cienie pod nimi.
Były zapewne wynikiem nieprzespanej nocy, albo kilkugodzinnego płaczu do poduszki.
Przy tacie i Elizabeth starałam się nie okazywać emocji, ale gdy tylko położyłam się do łóżka, moja dotychczasowa tama pękła.
Teraz przyrezkłam sobie, że już nie będę płakać. Zbieram siły.
Umyłam zęby. Włosy rozczesałam i próbowałam je trochę wyprostować, ale chyba mogłam już się domyśleć, że nic z tego nie wyjdzie. Zrezygnowałam z dalszych prób ''wyprasowania'' włosów i odpuściłam sobie dalsze zabiegi kosmetyczne.
Ubrałam się szybko w luźne ubrania, wzięłam torbę na ramie, wrzuciłam do niej kilka długopisów, notatnik.
-Lena! Śniadanie! -usłyszałam z dołu głos Elizabeth.
Jej ton był zbyt przesłodzony, starała się mnie udobruchać.
-Już idę! -krzyknęłam w języku polskim wiedząc, że kobieta nic z tego nie zrozumie.
To jedyny sposób by zdenerwować macochę.
Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym znów przybrałam kamienną maskę i zbiegłam na dół.
Przy stole siedziała już moja ''kochana'' siotrzyczka i Pan-Jestem-Idealny-Colin. Nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem siadłam na prawo od blondyna, a ten zaczął się do mnie uśmiechać. Schowaj te zęby, bo ci je wybije chłopczyku.
Elizabeth krzątała się w kuchni.
-Nie zapominaj się, kochana. Musisz już przyzwyczajać się do obcego języka. Polski nie jest już ci potrzebny - powiedziała nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Dalej odprawaiała swoje czary przy kuchence. No, ale co sie dziwić - to przecież wiedźma.
Położyłam torbę koło wejścia i usadowiłam się przy stole. Kuchnia wiedźmy przypominała te z magazynów.
Białe, podłużne szafki, nowoczesny, szklany stół... Żaden z mebli nie przypominał chociaż w połowie tych w domu mojej babci. Wnętrza w TYM domu były po prostu zimne, brak tu miłości. Mamie by się nie spodobały.
Elizabeth skończyła smażyć jajecznice i podeszła do stołu z patelnią w ręce.
Przełożyła posiłek na jeden duży talerz i już miała znów wrócić do kuchenki, gdy spojrzała na mnie wielkimi oczyma.
-Ty zamierzasz tak iść do szkoły? -zapytała.
Spojrzałam na swoje ubranie. Nie widziałam w nim nic niestosownego. Czarne rurki, bordowy kardigan i ciemna koszulka w prążki.
-Tak...? -zapytałam/opowiedziałam zdezorientowana.
Kobieta pokręciła głową i wyszła z kuchni.
Nim zdążyłam zorientować się o co chodzi, wróciła z małym pakunkiem w swoich szczupłych dłoniach.
-TO jest twój strój do szkoły -położyła nacisk na pierwsze słowo prezentując luźny, bordowy sweter.
Przekrzywiłam głowę i uważnie mu się przyjrzałam.
Poza swoim ohydnym kolorem nic mnie od niego nie odrzucało. Rękawy wydawały się być dość luźne, a dekolt... którego tak na prawdę nie było, wycięciem przypominał ser.
Był do zniesienia. Nie chciałam przysparzać więcej problemów, więc z lekkim westchnieniem wzięłam ubranie od macochy i poszłam do łazienki się przebrać.
Wspominałam może, że większość ich ścian w toalecie jest pokryta lustrami?
Za każdym razem muszę oglądać swoje okropne ciało, to też staram się zawsze patrzeć w podłogę.
Nienawidzę go. Na nim zostały największe ślady po stracie matki. To na nim widniały szramy. Te blade, lekko różowawe, świeże. Głębokie i płytkie, wszystkie skażone cierpieniem. Siniaki mieniące się różnymi kolorami i kształtami. Jestem wychudzona i przemęczona. Nie chcę na siebie patrzeć.
Tym jednak razem, po ubraniu mundurka spojrzałam na przeciwległą ścianę.
Sweter wydawał być się za duży o przynajmniej rozmiar.
Przekręciłam możliwie jak najbardziej w tył swoją szyję i sięgnęłam ręką do materiału na plecach w poszukiwaniu metki. Chwyciłam w palce szeleszczący kawałek papierka i przyjrzałam mu się w lustrze.
Wielkim drukiem było napisane wyraźne 'S'.
Skrzywiłam się i puściłam metkę.
Podwinęłam rękawy by nie wyglądały aż tak marnie i wyszłam z łazienki.
Poprawiłam lekką torbę na moim ramieniu i pchnęłam drzwi budynku zwanego szkołą.
Zimne, zgniło-zielone ściany obwieszone były z każdej strony jeszcze mniej przyjemnymi, siwymi szafkami.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystkie nastoletnie sylwetki przemieszczały się w zabójczym tępie w nieznanych mi kierunkach. Nikt nawet nie zauważył ''nowej''.
Mój wzrok zauważył drzwi sekretariatu na lewej ścianie korytarza - jedynej wolnej od blaszanych szafek.
Weszłam do pomieszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu, było tam o wiele przyjemniej niż w reszcie szkoły.
Przy machoniowym biurku siedziała pulchna brunetka obcięta na pazia. Jej okulary zdawały się być zawieszone na haczykowatym nosie. Cicho odchrząknęłam by jej wzrok zauważył moją obecność.
-Dzień Dobry. - przywitałam się od razu przechodząc do rzeczy i podałam jej moje dokumenty.
Brunetka wzięła karty ode mnie i sprawdziła jakieś dane.
-Lana Roztocka? -zapytała zsuwając z nosa okulary.
Kiwnęłam głową nie zwracając uwagi na to, że źle wymówiła moje imię.
Kobieta lekko zdezorientowana sięgnęła po moje zdjęcie legitymacyjne przyczepione metalowym spinaczem do akt.
Uważnie porównała mnie i dziewczynę na kawałku kartki.
Różniłyśmy się i jestem pewna, że to zauważyła.
Miałam znacznie dłuższe włosy, byłam diametralnie bledsza i najważniejsze - nie eksponowałam białych zębów.
No i byłam teraz znacznie szczuplejsza, choć wciąż niewystarczająco. Moje kości policzkowe chciały przebić się przez skórę policzków, obojczyki zbytnio wystawały, a bransoletki na rękach zsuwały się mimo, że były zapięte najciaśniej jak tylko pozwalał srebrny łańcuszek. Tylko oczy pomimo, że teraz zrobiły się bardziej wyłupiaste, identyfikowały mnie z tą roześmianą dziewczyną z fotografii. Pozostały tak samo brązowe jak kiedyś.
Zdjęcie zostało zrobione przed śmiercią mamy.
Sekretarka popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem i oddała papiery dokładając do nich plan lekcji i kod do przygotowanej dla mnie szafki na książki.
Idąc w stronę swojej szafki, starałam się zignorować ciekawskie spojrzenia nastolatków. Grubsze dziewczyny patrzące na mnie z zazdrością. Te z idealną figurą wpatrzone we mnie potępiającym wzrokiem. I te identyczne, lub jeszcze szczuplejsze darzące mnie rozumiejącym uśmiechem. Chłopcy odprowadzający mnie pożądającym wzrokiem, lub rzucający mi ukradkowe spojrzenia. Na szczęście znaleźli się też ci, którzy nie wyrazili większego zainteresowania moją osobą.
Moja szafka znajdowała się w niezbyt przyjemnym otoczeniu. Można powiedzieć, że trafiłam na ''ciemną stronę'' szkoły. Tutaj większość dzieciaków była starsza ode mnie. Spora część miała tatuaże i wyglądali jakby mieli spore problemy z wyjściem z ostatniej klasy. Tylko wyjątki przejmowały się przepisami i nosiły te swetry. Reszta tej części szkoły raczej nie była przekonana do pomysłu dyrekcji. Dziewczyny miały na sobie mało zasłaniające sukienki, a chłopcy mieli sporo piercingu i tylko czarne ciuchy. Wszyscy patrzyli się tu na mnie ze śmiechem w oczach. Byłam lekko przerażona.
Starałam się nie zwracać na siebie większej uwagi i szybkimi, cichymi krokami przemierzałam korytarz w poszukiwaniu swojej szafki. Numerki migały mi przed oczami, a ja mrużyłam powieki, starając się wyostrzyć wzrok. Wreszcie znalazłam swoją liczbę i podeszłam do szafki. Na moje nieszczęście obok niej stała jakaś grupka nastolatków. Wyraźnie byli ode mnie starsi i raczej nie darzyli sympatią ludzi mojego pokroju. Udając, że mnie nie ma otworzyłam szafkę i wyjęłam potrzebne książki chowając je do torby. Zamknęłam blaszany prostopadłościan i już mialam ruszyć wzdłuż korytarza, zmierzając na geografię, kiedy ktoś mocno pociągnął mnie za rękę. Powoli okręciłam się na pięcie i spojrzałam w oczy mojego powodu zatrzymania.
-Gdzie się tak śpieszysz? - spytał mnie chłopak.
Jego brązowe włosy były w czystym nieładzie, a szare tęczówki przeszywały moje całe ciało. Miał na sobie obcisłe, czarne rurki i granatowy, prosty t-shirt opinający jego umięśniony tors. Klatka piersiowa miarowo podnosiła się i opadała. Jabłko Adama było dobrze widoczne, kiedy przełykał ślinę. Przedramiona były pokryte tatuażami w różnych kolorach. Jego szczupłe palce ciasno oplatały mój wąski nadgarstek.
-Nie twoja sprawa. - wydusiłam przez zęby, usilnie podtrzymując kontakt wzrokowy.
-Po co te nerwy? - szatyn zaśmiał się irytująco - chcę tylko poznać moją nową sąsiadkę. Masz szafkę obok mnie. - powiedział drażniącym tonem.
Nagle pociągnął mnie w swoją stronę, w skutek czego wylądowałam na jego silnym torsie. Nerwowo przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. Oby nauki mojej babci, że prostota jest najlepsza, miały pokrycie w rzeczywistości.
-Pieprz się. - syknęłam w jego stronę i z impetem podniosłam kolano.
Tak jak planowałam moja noga wylądowała na jego kroczu, a on momentalnie się zgiął w pół, robiąc trzy kroki do tyłu. Korzystając z wolności, puściłam się biegiem do klasy od geografii.
-Tylko z tobą, skarbie! - usłyszałam jeszcze jego głos, kiedy wchodziłam już w zakręt.
Na każdej kolejnej lekcji siedziałam sama i starannie wypisywałam notatki. Chciałam czymś zająć myśli, a wszystko było lepsze od rozmyślania nad moim okropnym życiem. Z braku lepszego tematu, wybrałam naukę. Nikt do mnie nie podszedł, a ja sama jestem zbyt mało towarzyska, żeby kogoś poznać.
Wracając do domu zobaczyłam przy bramce tego kolesia, który rano mnie zatrzymał, więc postanowiłam zrobić sobie dłuższy spacer i wyszłam druga stroną szkoły.
Wchodząc do ''domu'' uderzył we mnie zapach jakiegoś mięsa zmieszany z lukrem i tym obrzydliwym odświeżaczem. Hamując odruch wymiotny wbiegłam do góry, po drodze trącając ramieniem tatę. Zamknęłam drzwi od mojego pokoju na zamek i rzuciłam się na łóżko, głośno krzycząc w poduszkę. Rzucałam się tak po łóżku, wyżywając się na materacu, kiedy ktoś zaczął walić w drzwi. Klnąc cicho pod nosem otworzyłam z rozmachem drzwi, natrafiając za nimi na Colina.
-Obiad już gotowy. - poinformował mnie, patrząc przenikliwymi tęczówkami na moją twarz.
Przymknęłam powieki, próbując opanować emocje i głośno westchnęłam.
-Przebiorę bluzkę i zejdę. - powiedziałam, siląc się na miły ton.
-Wszystko w porządku? - zapytał nieufnie, mierząc mnie szarymi oczami.
-Nigdy nie było lepiej. - wysyczałam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Szkoda, że przy okazji go nie złamałam.
Usiadłam przy stole, a pod mój nos podstawiono talerz z mięsem w sosie, ziemniakami i bliżej nieokreślonego pochodzenia sałatką.
Patrzyłam na jedzenie jakby było moim najgorszym wrogiem, podczas gdy wszyscy zabrali się za konsumpcję. Nie chcę jeść. Wypuściłam drżącymi ustami gorące powietrze i chwyciłam za sztuczce. W najlepszym wypadku to wszystko potem zwymiotuję.
-Jutro prawdopodobnie moja wytwórnia podpisze najkorzystniejszy kontrakt w całej historii. - zaczął mój ojciec.
-To rewelacyjnie! - wykrzyknęła blond wiedźma.
-Genialnie! - zawołał Colin.
-To wspaniale tatusiu! - wypiszczał różowy potwór.
-To... - zająknęłam się - na prawdę bardzo się cieszymy... - udało mi się wypowiedzieć te słowa w miarę entuzjastycznym tonem.
-A z kim? - spytała Elizabeth.
-To niespodzianka. - powiedział tata i na tym koniec rozmowy.
----------------------------------------------------------------
Po raz pierwszy zwracam się do Was osobiście! Chciałam podziękować za te miłe komentarze pod prologiem. Trochę się pomęczyłam! I dziękuje też za komentarze pod rozdziałem I i tym, pomimo, że większość napisanych tu rzeczy pochodzi od icantbreathicantsmile. Ta dziewczyna na prawdę ma talent i cieszę się, że trafiłam przez przypadek na jej bloga. Sprawiło mi to wiele przyjemności. Jeśli przeczytałaś tą notatkę napisz w komentarzy, gdzieś w środku zdania: kwiatuszki. Na moim drugim blogu mam zwyczaj zadawania pytań, więc tutaj od czasu do czasu też mogę zadać:
- Czy szafkowy sąsiad mocno namiesza w życiu Leny?
Kamila (Zarozumialec .!).
poniedziałek, 2 września 2013
Liebster Award
Jesteśmy bardzo zaszczycone tą nominacją. Libster Blog Award to dla nas całkowita nowość i jesteśmy miło zaskoczone. Bardzo dziękujemy dziewczynie z bloga: one-directions-imaginy.blogspot.com.
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Nasze odpowiedzi:
Pytania:
1. Masz rodzeństwo?
2. Najśmieszniejsza sytuacja jaką przeżyłaś/leś to?
3. Kiedy po szkole wracam do domu...
4. Jakie zwierzątko zawsze chciałaś/łeś mieć w domu?
5. Ulubiona piosenka?
6. Jak miała na imię twoja przedszkolna miłość?
7. Najlepszą pizze jaką jadlaś/łeś była z...
8. Od czego jesteś uzależniona/ny?
9. Oglądasz jakieś telenowele. Jeśli tak, to jakie?
10. Ukochany serial z dzieciństwa?
11. Jak miał na imię twój pluszak z dzieciństwa?
Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Do napisania.
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Nasze odpowiedzi:
- icantbreatheicantsmile:
1. Masz zwierzątko? Jak tak to jakie?
Tak, szczura.
2. Co powiesz mi o grze The Sims :)
Zawsze gdy w nią grałam, tworzyłam siebie jako simkę i maltretowałam ją wrzucając do basenu bez drabinki.
3. Ile masz lat?
3. Ile masz lat?
Rocznikowo trzynaście, ale mentalnie jestem osiemdziesięciolatką.
4. Skąd pomysł, żeby założyć bloga?
Napisałam kiedyś pierwszy rozdział opowiadania i pomyślałam, że fajnie by było gdyby ktoś je przeczytał.
5. Według ciebie najprzystojniejszy aktor to?
Channing Tatum, ale jak byłam młodsza uwielbiałam Sterlinga Knighta.
6. Lubisz szkołę?
6. Lubisz szkołę?
Nie mam nic przeciwko niej.
7. Jak czujesz się z faktem, że właśnie minęły wakacje 2013?
Jakoś żyję...
8. Gdybyś była sławna i miała dużo pieniędzy co było by pierwszą rzeczą, którą byś zrobiła?
Przeprowadziłabym się do Londynu by studiować.
9. Spotykasz któregoś chłopaka z One direction i on pyta o drogę co robisz?
Jeżeli byłby to Niall to powiedziałabym, że nie mam orientacji w terenie, ale mogę zostać jego żoną ♥
10. Ulubiony kwiatek?
Tulipan i wrzos.
11. Ulubiony kolor?
Niebieski.
- Zarozumialec .! (Kamila)
1. Masz zwierzątko? Jak tak to jakie?
Tak, psa, królika i rybki (plus brat, ale tym nie jestem zachwycona).
2. Co powiesz mi o grze The Sims :)
Miałam ją tylko przez chwilę i jakoś mnie nie pociąga. Pamiętam, że tworzyłam mojego brata, a potem go zabijałam. Teraz jak na to patrzę to jestem lekko przerażona swoim zachowaniem.
3. Ile masz lat?
3. Ile masz lat?
Teoretycznie mam trzynaście, ale wszyscy mówią, że wyglądam na 17/18. Sama czuję się na 5, tylko takie bardziej dojrzałe.
4. Skąd pomysł, żeby założyć bloga?
Nudziło mi się w ferie jak wróciłam z wyjazdu i tak jakoś wyszło...
5. Według ciebie najprzystojniejszy aktor to?
Nie jestem zbyt dobra w zapamiętywaniu nazwisk, także wam nie powiem.
6. Lubisz szkołę?
Nie narzekam. Przynajmniej zajmuje mi czas.
7. Jak czujesz się z faktem, że właśnie minęły wakacje 2013?
Starzeję się.
8. Gdybyś była sławna i miała dużo pieniędzy co było by pierwszą rzeczą, którą byś zrobiła?
Uciekłabym na księżyc.
9. Spotykasz któregoś chłopaka z One direction i on pyta o drogę co robisz?
Tłumaczę mu jak dojść, a potem proszę o zdjęcie. O ile nie zemdleję...
10. Ulubiony kwiatek?
Storczyki i konwalie.
11. Ulubiony kolor?
Żółty i łososiowy.
Blogi które nominujemy:
1. love-forever-1d.blogspot.com
2. do-not-wait-just-act.blogspot.com
3. andihopeyouaretheone.blogspot.com
4. nie-zakochaj-sie-we-mnie.blogspot.com
5. baby-they-dont-know-about-us.blogspot.com
6. i-and-one-direction.blogspot.com
7. opowiada-kamila69.blogspot.com
8. pozorymylaprawdawychodzinajaw.blogspot.com
9. it-makes-your-lips-so-kissable.blogspot.com
10. 1d-imaginy-1d.blogspot.com
11. misialove.blogspot.com
Pytania:
1. Masz rodzeństwo?
2. Najśmieszniejsza sytuacja jaką przeżyłaś/leś to?
3. Kiedy po szkole wracam do domu...
4. Jakie zwierzątko zawsze chciałaś/łeś mieć w domu?
5. Ulubiona piosenka?
6. Jak miała na imię twoja przedszkolna miłość?
7. Najlepszą pizze jaką jadlaś/łeś była z...
8. Od czego jesteś uzależniona/ny?
9. Oglądasz jakieś telenowele. Jeśli tak, to jakie?
10. Ukochany serial z dzieciństwa?
11. Jak miał na imię twój pluszak z dzieciństwa?
Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Do napisania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
© Agata | WioskaSzablonów
crazykira-resources | LeMex
ShedYourSkin | ferretmalfoy
masterjinn | colourlovers
FallingIntoCreation