Tata nie miał nic przeciwko, abym pozostała poza domem do czwartku, ale poprosił, abym przyszła do domu w poniedziałek. Zgodziłam się, bo miał załamany głos i nie potrafiłam mu odmówić. Więc równo o 14 użyłam swoich kluczy, aby wejść do mieszkania Elizabeth i mojego ojca. Skierowałam się najpierw do mojego pokoju, zanosząc tam jeden z wielu kartonów z moimi rzeczami z domu Nialla, aby potem było tego mniej. Od razu potem poszłam do pokoju Maddie, dawno się z nią nie widziałam, od trzech dni nie dzwoniła do mnie na Skype ani na telefon, co było dość dziwne. Ale jej pokój był pusty, idealnie posprzątany, jakby nie ruszany. Zamknęłam drzwi i dziwiąc się zeszłam na dół, przywitałam się z resztą rodziny i od razy spytałam tatę, gdzie jest Maddie.
-Właśnie o tym chcieliśmy z wami porozmawiać. - zaczął chrząkając. - Usiądźcie. - poprosił.
Razem z moim bratem usiedliśmy na krzesłach przy stole, a Elizabeth stanęła obok mojego taty.
-Maddie zmarła w sobotę. - oznajmił nagle mój ojciec.
To był żart.
To nie mogła być prawda.
Przecież jeszcze kilka dni temu widziałam jej uśmiechniętą twarz na ekranie monitora, słyszałam jej głos w słuchawce telefonu. Mówiła, że czuje się lepiej.
Patrzyłam z szokiem na twarz mojego taty, gdy kontynuował:
- Wykryto u niej raka. Ale już było za późno. Przerzuty na wszystkie narządy, leczenie nie miałoby sensu, dlatego przez te miesiące po prostu zapewniliśmy jej spokojne, godne odejście z tego świata, bez stresu, odeszła z uśmiechem na twarzy, we własnym domu, w swoim łóżku, przez sen, nie cierpiała. - powiedział ze spokojem, podczas gdy Elizabeth zalewała się łzami.
To było dla mnie za dużo.
Sama nie wiem, kiedy zaczęłam płakać, potem krzyczeć i chciałam pobić mojego ojca za to, że nie pozwolił nam się pożegnać, że nic nie mówił, że nie dał nam z nią być. Nie wiem kiedy wstałam z krzesła i zamachnęłam się na niego, ani jak Colin wziął mnie na ręce i zaniósł na górę, ignorując moje rzucanie się. Wiem, że po chwili leżałam w łóżku, w jego ramionach i płakałam jak małe dziecko w jego starannie wyprasowaną koszulę. Nagle Colin uniósł się do pozycji siedzącej, a ja za nim. Poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce. Rozpoznałam Nialla, który zabierał mnie z ramion mojego brata w swoje własne. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową i po chwili uspokoiłam płacz, ciasno zaciskając jego koszulkę w swoich pięściach. Wyniósł mnie tak z domu, po drodze słyszałam jak dziękuję Colinowi, a potem żegna się z moim ojcem. Usadził mnie na przednim siedzeniu, zapiął pasy, a ja natychmiast skuliłam się w kłębek, opierając rozgrzane czoło na zimnej szybie. Nie chciałam widzieć, nie chciałam czuć, nie chciałam żyć. Chciałam zakopać się pod kołdrą i czekać aż skończy mi się powietrze, udusić się tam i już nie otwierać oczu nigdy więcej.
To nie było w porządku.
Nic nie było tak jakie być powinno.
Nie potrafiłam to uwierzyć.
Moja malutka Maddie. Moja malutka siostrzyczka, tak radosna i beztroska.
Z ta swoją głupotą i wrednym uśmiechem.
Tak bardzo ją kochałam.
I akurat wtedy, wtedy kiedy wszystko zaczynało się układać, gdy stałyśmy się przyjaciółkami, gdy ją pokochałam.
Odeszła. A mi pozostało wyblakłe wspomnienie jej śmiechu, jej święcących się oczu. To wciąż było świeże, przecież rozmawiałam z nią kilka dni temu. Wciąż słyszałam jej głos w moich uszach, wciąż widziałam jej twarz. Dlaczego mi nic nie powiedziała. Byłabym tam, przytuliłabym ją ten ostatni raz, zobaczyła bym ten uśmiech na żywo, nie poprzez monitor komputera. A teraz pozostaje mi pożegnanie jej na jutrzejszym pogrzebie.
Cały dzień byłam w ramionach blondyna, mamrocząc, że była zbyt młoda, zbyt radosna i pełna marzeń, że to ja powinnam odejść. Nie chciałam słuchać jego słów pocieszenia, chciałam tylko umrzeć, być z nią, sprawić, aby Bóg zmienił zdanie i zabrał mnie zamiast jej. Chciałabym ją uratować, wynaleźć jakiś lek, cokolwiek. Zrobiłabym wszystko, aby Maddie wróciła, nie chciałam już nigdy więcej otwierać oczu. Byłam obojętna na kołysanie Nialla, na to jak wsadził mnie pod prysznic, delikatnie myjąc moje ciało, podczas gdy ja tylko stałam, jak ubierał mnie w piżamę, a potem położył do łóżka, po chwili sam do mnie dołączając, przyciągając moje ciało do jego. Chciałam już na zawsze tak zostać w tym łóżku.
Ale następnego dnia wstałam z łóżka, zostawiając pocałunek na czole Nialla. Poszłam do sklepu, a on zastał mnie w kuchni, gdy robiłam śniadanie jak każdego ranka. I choć serce nadal bolało, to było mi lżej, gdy blondyn lekko, z troską pocałował moje usta. I wiem. Mimo, że serce Maddie stanęło, to mój czas jeszcze nie i muszę go wykorzystać. Ona tego chciała. Nie chciała byśmy przejmowali się nią przez kilka miesięcy, gdy umierała. Nie chciała marnować naszego czasu. I ja spełnię jej życzenie.
Jej twarz była uśmiechnięta, gdy leżała w trumnie. I nigdy nie byłam nikomu tak bardzo wdzięczna jak wtedy, gdy Niall podtrzymał mnie, bym nie zemdlała. Bo nie ma na świecie gorszego dźwięku od tego, gdy trumna z kimś bliskim dotyka ziemi. Bez niego nie przeżyłabym tego po raz trzeci z tak poszarpanym sercem.
We wtorek jeszcze było kiepsko, wciąż widziałam ją w swoim umyśle, chociaż udawałam, że wszystko jest okej, a Niall nie naciskał, nie starał się ze mną porozmawiać, nie oczekiwał, że wyrzucę wszystkie moje uczucia i zacznę być szczęśliwa, chociaż od kilku lat taka nie byłam. Ale w środę wstałam z uśmiechem i nowym nastawieniem. Bo Maddie napisała mi w liście, który przekazał mi ojciec, tylko jedno zdanie: ''Moim jedynym marzeniem jest, abyś wreszcie się podniosła, znalazła szczęście i sens w życiu, potrafiła czasami oderwać nogi od ziemi.'' Więc postanowiłam tak zrobić. Zresztą sama jestem już zmęczona byciem przygnębionym, smutnym, zakompleksionym. Dlatego obudziłam pocałunkiem jedyną osobę, która może mi pomóc wyjść z depresji i anoreksji. I po raz pierwszy od wielu lat pozwoliłam ponieść się szczęściu i uśmiechowi, gdy zobaczyłam niebieskie tęczówki naprzeciw swoich i mruknięcie: ''cześć skarbie'' z różowych ust Nialla.