niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 14

Edytuj post 6 komentarzy

Położyłam plasterki truskawek na placuszku, który posypałam wcześniej cukrem pudrem (mówię, że to placuszki, ponieważ nazwa "pancakes" brzmi śmiesznie według mnie). Przepis na ciasto znalazłam w Internecie. Ulepszyłam je dodając szczyptę cynamonu i usmażyłam na maśle sześć sztuk.
Postanowiłam, że przygotuję Niallowi śniadanie. W końcu przyjął mnie za darmo pod swój dach. Gdyby nie on, to pewnie nadal marzłabym na ławce przy stacji metra.
Ułożyłam wszystko na talerzu i przelałam sok pomarańczowy do szklanki. Zostawiłam posiłek na stole i poszłam do łazienki, aby uszykować się do szkoły. Rozczesałam moje długie, pokołtunione włosy i zaplotłam je w starannego kłosa.
Umyłam zęby, a następnie wykonałam jeszcze kilka prozaicznych czynności typowych dla każdej dziewczyny bez względu na to czy jest ona normalna czy też nie. Nie mogę być szczera mówiac, iż należę do tej pierwszej grupy nastolatek.
Nie patrząc na smutne odbicie w lustrze powieszonym naprzeciw mnie wyszłam z łazienki.
Chwyciłam torbę, którą oparłam wcześniej o ścianę w korytarzu. Zarzuciłam ją sobie na ramię.
-Dzień Dobry, Leno! -uroczy irlandzki akcent dobiegł mnie z kuchni.
-Cześć, Niall -powiedziałam wchodząc do pomieszczenia i uśmiechnęłam się krzywo.
Miałam szczerą nadzieję, że wykażę się kocią zwinnością i wyjdę z domu niepostrzeżenie. Umyślnie omijałam szerokim łukiem sypialnię, w której spał blondyn. Głupia ja.
-Dzięki za śniadanie -powiedział zauważywszy ciepły posiłek ustawiony na stole w towarzystwie kubka z napojem. -Nie trzeba było- wymamrotał wgryzając się w parującego placuszka.
Skorzystałam z jego nieuwagi i wyszłam z kuchni.
Szybkim ruchem nałożyłam moje granatowe tenisówki na nogi i chwyciłam za klamkę.
-Poczekaj, zjedz ze mną! -krzyknął zbliżając się do mnie. Jego bose stopy, uderzały o panele, którymi wyłożony był hall.
Zauważyłeś może, że jadam coś raz na dwa lub trzy dni?
-Zjem na szkolnej stołówce. -odwróciłam się udając, że szukam czegoś w kieszeniach płaszcza.
Niall obrócił mnie zdecydowanym ruchem. Jego spojrzenie mnie zmroziło. Oczy chłopaka były nieco ciemniejsze, nie było w nich tego bezpiecznego błękitu jak w zatoczce przy jakimś tropikalnym zakątku. Raczej środek oceanu podczas tsunami.
-Popołudniu muszę być w studiu, ale przypilnuję cię przy kolacji. Nie wywiniesz mi się. -powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem.
W końcu jestem buntowniczką. Sprzeciw to moje drugie imię.
Odwróciłam się i w ciszy wyszłam.

Niestety od mieszkania Nialla miałam spory kawałek do przejścia pieszo i jak można się domyślić, spóźniłam się do szkoły.
Wbiegłam po betonowych stopniach, minęłam panią zamiatającą śmieci  i szybko rzuciłam się na drzwi.
Za kolejny cel obrałam moją metalową szafkę szkolną, z której wyjęłam potrzebne rzeczy na dwie pierwsze godziny.
-A panienka co tutaj robi? -niski głos przywròcił mnie do myślenia.
Odwróciłam się na palcach.
Mój znienawidzony nauczyciel matematyki stał dwa metry ode mnie i podpierał się rękoma na bokach.
-Przepraszam, ale spóźniłam się na...-zerknęłam na plan zawieszony na zewnętrznej stronie drzwiczek-...na plastykę z panią Wood. -dokończyłam prostując się dumnie.
Dziad mruknął coś pod nosem i puścił mnie.
Na plastyce wszyscy dostali już swoje sztalugi i pracowali nad obrazem, który będziemy kończyć przez najbliższy tydzień. Chociaż weszłam do klasy jako ostatnia, oddałam swoją pracę jeszcze tego samego dnia.
Pędzle po prostu same szły w ruch. Nie mogłam tego zwolnić.
Gdy wychodziłam z klasy zatrzymał mnie miły głos pani Wood.
-Lena, podejdziesz do mnie na chwilę?
Jej niska sylwetka stała za biurkiem przyglądając się mojemu obrazowi. Miała wyćwiczyone pewne triki, dzięki którymi maskowała swoją nadwagę.
Posłusznie podeszłam do biurka.
-Wszystko w porządku? -zapytałam w nadzieji, że nie zepsułam obrazu.
Nauczycielka pokręciła głową wciąż wpatrując się w moje wypociny.
-Te kolory... są bardzo realistyczne. Jakbyś widziała to na żywo. -powiedziała powoli.
-Można powiedzieć, że widziałam je na żywo. -powiedziałam.
-Widziałaś tsunami? -zapytała wreszcie kierując wzrok na moją osobę.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam z klasy mówiąc ciche "do widzenia".
Tak, widziałam tsunami. Widziałam Jego oczy, gdy był zły.
Reszta zajęć minęła bardziej neutralnie. Nauczyciele wpuszczali mnie do klasy z innymi uczniami, mòwili coś i  pozwalali wyjść, kiedy zadzwonił dzwonek.
Po angielskim wszyscy jedli lunch, a ja siedziałam przy samotynym stoliku w rogu wielkiej sali. W słuchawkach, które tkwiły w moich uszach leciały piosenki One Direction. Za każdym razem, gdy słyszałam solówkę Nialla nie mogłam powstrzymać przygryzania wargi.
Lena, co ty odwalasz. Uspokój się, prawie go nie znasz kretynko -powtarzałam w myślach.
W drzwiach sali stanął Ben. Przeskanowywał wzrokiem wszystkich uczniów. Wypatrzył to, czego szukał i ruszył w moim kierunku.
W akcji despesperacji zakryłam twarz włosami.
-Cześć, mała -chciałam mu odpowiedzieć w chamski sposób tekstem, który chyba każdy zna.
Powstrzymałam się i uśmiechnęłam się wzamian.
-Hej, Ben -dodałam w gratisie do sztucznego uśmiechu.
Chyba lubił promocje - wziął wszystko.
Usiadł przy stole na przeciw mnie.
W tym samym momencie moja komórka zawibrowała informując mnie o nowej wiadomości. Nie odłączając słuchawek podniosłam telefon do oczu.

Niall:
"Zjadłaś lunch? Nxx"

Spojrzałam na pustą tacę na stole. Po co mam go okłamywać? I tak zna prawdę.

Ja:
"Nie, przepraszam. Lena."

Odłożyłam telefon do kieszeni i znów puściłam muzykę. Ben przyglądał mi się badawczo, ale nie zwracałam na niego uwagi.
Nie cała minuta i kolejna wibracja w mojej kieszeni.

Niall:
"Nie przepraszaj, miałem tylko nadzieję. Będę o 17 w domu. Kształć się :)"

Uśmiechnęłam się pod nosem. Chwilę później zorientowałam się co zrobiłam i momentalnie przybrałam obojętny wyraz twarzy.
-Co się tak szczerzysz? -przypomniał o swojej obecności Ben.
Chłopak pochylał się nad stołem. Chciał zobaczyć z kim i oczym piszę. Marzenie ściętej głowy.
-Nie twój interes -powiedziałam wzruszając ramionami.
Szatyn zasztywniał.
-Mój -powiedział.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
No, chyba ma urojenia. Na nic się nie godziłam, na nic się nie zgadzałam.
Wstałam od stołu i nieoglądając się wyszłam z sali.
Wracając ze szkoły postąpiłam nieco mądrzej i złapałam autobus podjeżdżający na przystanek dwie przecznice od mieszkania Nialla.
Weszłam do odpowiedniego budynku i wbiegłam po schodach na właściwe piętro. Po sześcioro białych drzwi na każdym poziomie.
Wreszcie stanęłam pod drzwiami, które w dziewięćdziesięciu procentach należały do blondyna. Pociągnęłam z klamkę. Były zamknięte, a ja nie miałam klucza.
Zasnęłam skulona pod białymi drzwiami.

***
Wycieraczka okazała się stosunkowo wygodna, jeżeli nie liczyć odstających kawałków wikliny, które dźgały mnie w tyłek. Poza tym małym szczegółem oceniłabym komfort w skali od jeden do dziesięciu na dobre cztery. Jeśli było się zmęczonym tak, jak ja, marny kawałek trzciny wydawał się być najwygodniejszą rzeczą na świecie.
A jednak obudziłam się.
Ktoś mi w tym pomógł głaszcząc moje włosy.
Niechętnie otworzyłam oczy.
Blondyn kucał obok mnie. Jego błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie uważnie. Jedna ręka Nialla spoczywała luźno na kolanie, a drugą położył na moim policzku.
Byłam przerażona bliskością, miałam ochotę uciec. Zamiast tego wstrzymałam oddech niczym leśna zwierzyna dostrzeżona przez myśliwego.
-Hej, wyspałaś się? -szepnął, aby jeszcze bardziej mnie nie wystraszyć.
Rozejerzałam się po korytarzu, przypominając sobie jak w idiotyczny sposób zapomniałam kluczy.
-Lepsze to niż nic -wzruszyłam ramionami i spróbowałam się podnieść. Niall złapał mnie za ramię i ułatwił mi zadanie. Niestety mimo, że jego dotyk był bardzo miły, wyrwałam się od razu, gdy wstałam. Sama nie wiem dlaczego. Posłałam mu krótkie, przepraszające spojrzenie, a Niall tylko uśmiechnął się i otworzył nam drzwi do mieszkania.
W ciągu pięciu minut przebrałam się w luźniejsze ubrania i usiadłam stołku barowym w kuchni, zaczęłam przyglądać się pracy Nialla.
Chłopak kroił parówki i ciasto francuskie. Po chwili zorientował się, że go obserwuję, więc wysunęłam propozycję pomocy.
-Nie trzeba -uśmiechnął się i dodał po chwili -Możesz w tym czasie zadzwonić do siostry, jeśli chcesz-zaproponował.
Kiwnęłam głową i wyciągnęłam z kieszeni dresów komórkę.
-Lena? -dziewczynka odebrała po pierwszym sygnale.
Jej głos wydawał się być słaby, ale jednocześnie bardzo radosny. Opowiadała mi o dodatkowych badaniach, które tata i Elizabeth zdecydowali się wykonać. Podobno lekarze nie są jeszcze w pełni usatysfakcjonowani jej wynikami. Dostała też jakieś witaminy.
-A co u ciebie?-zapytała mnie po chwili Madeliene.
-W porządku. Zatrzymałam się u koleżanki ze szkoły -skłamałam na co Niall głośno parsknął śmiechem.
Zmroziłam go wzrokiem, więc zajął się dokańczaniem kolacji.
-Długo u niej zostaniesz? -smutny głos przyrodniej siostry dźgnął mnie w żołądek. Zrobiło mi się jej szkoda.
-Wrócę do domu, gdy będziesz czuła się lepiej, dobrze? -po drugiej stronie słuchawki usłyszałam ciche potwierdzenie - A jesz, Maddie? -dodałam.
-Pozwalasz mi? -zapytała zdziwiona.
O Boże. Co ja najlepszego zrobiłam?
-Oczywiście, chcę żebyś jadła. - zaoponowałam. - Proszę cię żebyś jadła -poprawiłam się gdy nic nie odpowiedziała.
-W takim razie, ja ciebie też proszę żebyś jadła -powiedziała powoli oddzielając każde słowo
-Przysięgam - z moich oczu poleciały łzy.
W tym samym czasie Niall postawił przede mną talerz z ciepłą parówką, która szczelnie owinięta była kruchym ciastem francuskim.
Chłopak zauważył moje łzy i starł je kciukiem sygnalizując wcześniej co zamierza zrobić. To było miłe. Nawet nie pomyślałam o tym, aby się wzdrygnąć, odsunąć czy zaprotestować.
-Muszę kończyć, Maddie -powiedziałam przepraszającym głosem.
-Ja w sumie też. Zadzwonię jutro, pa-rozłączyła się.
Spojrzałam na spore zawiniątko leżące naprzeciwko mnie. Wyglądało smacznie. Westchnęłam
Smaczne=kaloryczne
Mój oczy zwróciły uwagę na jedzącego Nialla. Chłopak robił to mechanicznie, nie zastanawiał się nad niczym.
Chwyciłam dzielnie swój widelec w lewą, a nóż w prawą rękę. Ukroiłam mały kawałek i podmuchałam na niego.
Lena, dasz radę -powiedziałam do siebie.
Kawałek powędrował wyżej, do moich ust. Zamknęłam oczy, wstrzymałam oddech i wpakowałam jedzenie do buzi.
Przeżułam i połknęłam. Nie miało to dla mnie żadnego smaku.
Tym sposobem zjadłam prawie połowę swojej porcji.
Dla Madeliene.
_____________________________
Dominika (icantbreatheicantsmile):
Tadam! No i mamy nowy rozdział. Może nie powali Was treścią na kolana, ale mam nadzieję, że choć troszkę się spodoba. Napisałyśmy go już jakiś czas temu i oczywiście trzymałyśmy "na później". Teraz, przyznam szczerze, rezerwa się kończy, a czasu coraz bardziej brak.
Ponadto mądra (lewonożna) ja zapisałam się na treningi piłki nożnej. Tak, również biję sobie sarkastyczne brawa. Ach, obiecuję, że kiedyś z głupoty skoczę z mostu :/
Pozdrawiam xx

Rozdział 13

Edytuj post 5 komentarzy
Otworzyłam drzwi różowego pokoju Maddie. Dziewczynka leżała na swoim białym łóżku z niewysokim baldachimem. Jej oczy, wciąż zmęczone, ożywiły się, gdy zobaczyły moją osobę w wejściu.
-Wyspałaś się trochę?-zapytałam ostrożnie siadając w nogach łóżka okrytego kołdrą (pomińmy, błagam, fakt iż na  pościeli znajdowały się twarze chłopaków z One Direction).
Dziewczynka spojrzała na mnie podejrzliwie. Jej podwójny podbródek zamienił się w małą fałdkę, gdy przyglądała się mojej twarzy. Nie wiem czego się doszukiwała.
-Przysłali cię tutaj? -szepnęła.
Rozejrzałam się po pokoju.
-Kto? -zapytałam  zdezorientowana.
Maddie zmrużyła oczy.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że zasnęła.
Pochyliłam się nad jej łóżkiem i pocałowałam jej chłodne czoło.
Nieznacznie zmieniła swoją pozycję, ale nie obudziła się. Wychodząc z jej pokoju zamknęłam ostrożnie drzwi.
Na palcach przeszłam wąskim korytarzem, który Elizabeth ozdobiła zdjęciami ze swojej młodości.
Mała El na nartach, mała El nad morzem,... o, była też na Majorce z rodzicami. Pięknie błękitna woda.
Bardzo udane dzieciństwo, bardzo.
Dlaczego los nie jest sprawiedliwy? Dlaczego ona ma te wszystkie szczęśliwe wspomnienia, a moje dzieciństwo składało się tylko z pożegnań: najpierw tata, potem mama, babcia. Czemu ona ma tyle zdjęć z przyjaciółkami, kiedy ja nie mam ani jednej koleżanki? Dlaczego jej rodzice zabierali ją wszędzie, podczas gdy moi stopniowo mnie opuszczali? Dlaczego ona miała złocistą, opaloną skórę, a moja jest blada, sucha i poraniona? Dlaczego jej uśmiech nie jest fałszywy? Odpowiedź jest prosta: ją ktoś kocha, ona radzi sobie z problemami, nie ma depresyjnego charakteru. Ona nie jest mną.
Dziwi mnie tylko to, że wychowano ją na taką wypraną z uczuć istotę, która musi otaczać się tymi pamiątkami, aby nie zapomnieć co to szczęście.
-Lena, możemy porozmawiać?-do moich uszu doszedł ten dźwięczny aczkolwiek chłodny głos.
Wróciłam się pięć kroków i zajrzałam za białą framugę.
Tata siedział za dębowym biurkiem. Obracał nerwowo telefon w dłoniach.
Elizabeth stała przy oknie. Jej palce zostawiały ślady na szybie.
Całe pomieszczenie było jakby martwe. Nawet zapach był... niewłaściwy?
Jakby ktoś trzymał tu coś zdechłego, a później popsikał niechlujnie ściany pomieszczenia tanim odświeżaczem w sprayu.
W mojej głowie pojawiła się puszka z ogromną nalepką "Zapach: Idealna Rodzina. Przechowywać z dala małych dzieci i zwierząt domowych. Łatwopalna substancja".
Przybiłam sobie w myślach piątkę.
-Może usiądziesz? -zapytała oficjalnie Elizabeth. W jej oczach dostrzegłam coś, czego chyba nikt nigdy u niej nie miał okazji widzieć - smutek, rozpacz.
-Postoję- mruknęłam.
Macocha oparła się o parapet dłońmi i spojrzała na swojego męża.
-Lena, kochanie wiesz jaka jest sytuacja. Maddie dopiero wróciła ze szpitala. Potrzebuje spokoju, więc ja i Elizabeth pomyśleliśmy, że mogłabyś pomieszkać u koleżanki przez jakiś czas. Colin już godzinę temu spakował się i wprowadził do kolegi na Hackney.
Przecież tam jest niebezpiecznie-pomyślałam. Spojrzałam w oczy taty tak samo brązowe jak i moje.
-Proszę-powiedział błagalnym tonem po polsku.
Elizabeth kaszlnęła sztucznie. Nienawidziła, gdy tata mówił po polsku.
-Oczywiście, Madeliene potrzebuje spokoju. Wezmę trochę rzeczy i już mnie nie ma -powiedziałam wychodząc z pokoju.
Przeszłam parę kroków, ale zatrzymał mnie krzyk:
-Masz do kogo iść? -zapytał tata.
Uśmiechnęłam się pod nosem i kopnęłam jedną z donic na korytarzu. Kilka grudek ziemi wysypało się na jasną wykładzinę. Proszę, macocho.
-Pewnie, nie martwcie się-skłamałam.
Rozdrobniłam butem ziemię i wtarłam ją mocniej w wykładzinę, aby pozbycie się jej zabrało trochę czasu.
Później szybko pobiegłam do mojego pokoju i zgarnęłam jak szło rzeczy do torby podróżnej. Kiedy wydawało mi się, że jest w niej już wszystko czego potrzebowałabym przez kilka dni wyszłam z domu biorąc pod pachę kilka par wygodnych butów i jedną kurtkę. Nie żegnałam się z nikim. Nawet z Maddie.
Miałam ochotę płakać.
Oczywiście tego nie zrobię, powstrzymuję się.
Przystanęłam przy bramkach na metrze. Wyjęłam portfel i zaczęłam szukać mojej karty. Koszt przejazdu metrem był o wiele mniejszy z tym kawałkiem plastiku niż gdybym miała kupować bilet na miejscu.
Wyglądało niestety na to, że dzisiaj nie uda mi się zaoszczędzić paru funtów -zostawiłam kartę w domu.
Nie kupię też biletu za pieniądze. Chyba, że ktoś sprzeda mi go za 1,50£, ponieważ tyle aktualnie udało mi się wygrzebać z rowków między przedziałkami portfela.
Cholera jasna, Lena, ty to masz mózg.
Pokonana usiadłam na ławce. Kopnęłam swoją torbę. Z bocznej kieszeni wyleciał mi telefon. Wzięłam go do ręki i wybrałam numer.
Tylko dwa sygnały i już odebrał.
-Halo -powiedział znany mi głos. W tle słychać było głośną muzykę i okrzyki pijanych nastolatków.
-Colin? -spytałam dla całkowitej pewności.
-O, hej siostrzyczko. Ciebie też wyrzucili?-brzmiało to jak pytanie retoryczne.
-Gdzie jesteś? -zapytałam.
W ciągu pół minuty nikt się nie odezwał po drugiej stronie słuchawki, ale dało się zauważyć, że muzyka trochę ucichła.
-Jestem u mojego kolegi -powiedział starając się przekrzyczeć wciąż nieznośny hałas.
-Jasne, pa -powiedziałam lekko zawiedziona. Miałam nadzieję, że po mnie przyjedzie. Nie mam przecież nikogo do kogo mogłabym pójść.
Znów zostałam sama. Kolejny raz kiedy ktoś mnie zawodzi.
Ale czy mogę mieć pretensje do Colina? Czy mogę tak po prostu obwiniać go za to, że jest lubiany, że ma kolegów, że potrafi się do kogoś odezwać? Czy jego winą jest to, że  nie radzę sobie z relacjami międzyludzkimi? Dlaczego miałabym go oskarżać o to, że nikt nie potrafi do mnie dotrzeć, a raczej to ja nie dopuszczam do siebie nikogo?
Mamo, błagam cię, zrób coś -pomyślałam i spojrzałam w górę. Wyobraziłam sobie, że siedzi na niebie i kiwa głową. Jej oczy są o wiele jaśniejsze od nieba. Trochę jak woda ze zdjęcia w korytarzu Elizabeth przedstawiającego ją i jej rodziców na wakacjach.
Do niedawna myślałam, że tylko Ona miała tak niesamowicie piękne oczy. Przekonałam się kilka tygodni temu, że myliłam się.
-Co tu robisz sama o tej porze? -powiedział znajomy głos.
Podszedł bliżej i upewniłam się w swoim przekonaniu. Stał przede mną średniego wzrostu blondyn, członek sławnego zespołu.
-O to samo mogę ciebie zapytać. Skąd się tutaj wziąłeś?- powiedziałam po otrząsnięciu się z szoku.
Za wszelką cenę starałam się uniknąć jego wzroku. Niebieskie tęczówki nie dawały mi spokoju.
-Odprowadzałem chłopaków z zespołu. -powiedział powoli.
Pokiwałam głową. Jutro poniedziałek, więc imprezy kończyły się wcześniej. Rano trzeba wstać do pracy lub szkoły.
Spojrzał na mnie wyczekująco.
Zorientowałam się, że wypada coś powiedzieć.
-Muszę na parę dni wyprowadzić się z domu. -westchnęłam.
- I zamierzasz zamieszkać na stacji metra? -zadrwił.
Skrzywiłam się. Przecież tu jest brudno. Chyba zgłupiał.
-Jeszcze nie wiem, ale na pewno  nie zostanę tutaj. -zapewniłam.
Zmarszczył czoło i wyciągnął dłoń w moją stronę.
-No, chodź. -popędził.
Uniosłam brwi w geście niewiedzy.
-Nie zostawię cię tutaj. Poza tym mam wolny pokój -wytłumaczył.
-Niall, ja cię nie znam. -powiedziałam cicho.
Westchnął.
-Nazywam się Niall Horan, pochodzę z Irlandii. Urodziny obchodzę 13 września, pasuje? -uśmiechnął się.
Odwzajemniłam gest. Zaufałam mu, mimo, że powiedział mniej niż mogłabym przeczytać o nim na Wikipedii.
Chwyciłam wciąż wyciągniętą w moim kierunku dłoń i podniosłam się z ławki.
Zabrał moją torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
Czyżby mama mnie usłyszała? To ona go do mnie przysłała?
-Dziękuję -powiedziałam by oboje usłyszeli.
I mama i Niall.
_______________________________
Dominika (icantbreatheicantsmile):
Jak wam życie mija, Kochani? :D
Mam nadzieję, że macie trochę więcej czasu niż ja i Kamila.
Teraz rezygnuję z nauki trenu VIII J. K.,  aby pisać ten króciutki rozdział. Za tydzień odpuszczę sobie naukę na sprawdzian z geografii. Przez najbliższy okres czasu posty będą pojawiać się regularniej i częściej :) Buziaki!
Kamila (Pointles)
Moi najdrożsi!
Jejku, czuję się jakbym właśnie odwalała jakieś przemówienie na ślubie, czy coś.
Ja jestem trochę bardziej ambitna (bez obrazy) niż koleżanka wyżej i twardo uczę się Trenu VII Jana Kochanowskiego (serio, u mnie wszyscy w klasie wzięli ósmy, why?). Oraz kuję do sprawdzianów, więc prawie całość tutaj co jest napisane należy do Dominiki (leniwa ja).
Tak więc powinniśmy czcić ją tutaj jak Boga, ale serio - nie chcę żeby bolały mnie kolana - so... Dziękujemy Ci Dominiko.
Wracając do: ''Moi najdrożsi!''
Jak wam mija życie?
Podobał wam się ten rozdział?
I wasze prośby w komentarzach pod tytułem: Mój Boże, chce więcej, Next! Next! Next!, zostały wysłuchane.

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 12

Edytuj post 9 komentarzy

Złote promienie słońca przedarły się przez moje powieki, zmuszając moje ciało do obudzenia się.
Oczywiście nie muszę dodawać, że ani ja, ani moje ciało nie mieliśmy najmniejszej ochoty wstawać.
Najchętniej leżałabym do jutra... Nie, zmieniam zdanie - do końca mojego życia, które mam nadzieje nie potrwa już długo.
Powoli uprzytomniłam się, a zdarzenia wczorajszego dnia do końca mnie rozbudziły.
Maddie, nie!-krzyczałam w duchu. To wszystko moja wina. Moja i tylko moja. To ja powiedziałam jej te wszystkie bzdury, to przeze mnie wylądowała w szpitalu.
Szpital. Muszę do niej jechać.
W tym samym momencie uświadomiłam sobie jeszcze jedną istotną rzecz. Mianowicie to, że praktycznie obcy mi chłopak imieniem Niall (czy muszę wspominać, że nie jestem jedną z tych nastolatek, które szaleją za nim - członkiem najsławniejszego na świecie boysbandu?) przewiózł mnie do swojego domu i położył do łóżka.
Stawiłam czoła lękowi i otworzyłam jedno oko. Dobrze Lena, teraz czas na drugie -powiedziałam do siebie w myślach.
Ukazał mi się pokój, być może sypialnia. Kremowe ściany z białymi akcentami otaczały mnie z wszystkich czterech stron. Równie białe ramki zawieszone na tychże ścianach mieściły w sobie zdjęcia małego chłopca o jasnych włosach, niebieskich oczach i lekkiej posturze w towarzystwie kobiety i mężczyzny. Byli oni, jak się domyślam, jego rodzicami. Na innych zdjęciach ten sam chłopiec trzymał albo trzymał gitarę albo znów stał z jakimś członkiem swojej rodziny. Zwróciło moją uwagę, że na każdym z tych obrazków był uśmiechnięty od ucha do ucha, ukazując rząd nie do końca równych, ale za to jakich uroczych ząbków.
Moje oczy skierowały się na kilka stojaków w kącie pokoju, na których stały wszelkiego rodzaju gitary. Akustyczne, klasyczne, elektryczne,... Naliczyłam łącznie sześć instrumentów, każdy w idealnym stanie. Podejrzewam, że na żaden z nich mnie aktualnie nie stać. Jako miłośnik gitary, nie mogłam pozwolić na zmarnowanie okazji na dotknięcie takich pięknych instrumentów.
Bardzo delikatnie przejechałam opuszkami palców po zimnych strunach. Na całe szczęście dźwięki nie były na tyle głośne by ktokolwiek stojący kilka metrów dalej mógł je usłyszeć. Uśmiechnęłam się.
-Podobają ci się? -na dźwięk tego głosu o mały włos nie wpadłam na podziwiane wcześniej instrumenty.
Niall, ubrany w w siwy podkoszulek i zwykłe, niebieskie dżinsy, stał w drzwiach pokoju niecałe pięć metrów ode mnie. Niewiele różnił się od chłopca ze zdjęć w białych ramkach wiszących obok jego głowy. No, może miał prostsze zęby.
-Przepraszam, nie powinnam była ich dotykać, są twoją własnością. -wyjąkałam speszona.
 Podszedł bliżej uprzednio sygnalizując swój zamiar wzrokiem.
Zręcznie chwycił gitarę, którą wcześniej oglądałam i podał mi ją.
-Trzymaj.-powiedział.
-Tak po prostu?-zapytałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Dziwnie się na mnie spojrzał.
-Dlaczego nie?-wzruszył ramionami w zabawny sposób.
-Ja nie lubię gdy ktoś dotyka moich rzeczy. -wytłumaczyłam jakby go to interesowało.
Pod pretekstem dalszego oglądania instrumentu odwróciłam od niego wzrok.
W moich rękach gitara wydawała się jeszcze piękniejsza niż wcześniej, na stojaku.
Mimo to, wciąż byłam przekonana, że nie powinnam jej trzymać i wręczyłam ją jej właścicielowi.
Pokiwałam tylko głową, a Niall nic nie powiedział. Zrozumiał bez słów.
-Masz ochotę na naleśniki?- zapytał zmieniając zręcznie temat. A może nie tak do końca zręcznie?
Śniadanie=jedzenie.
-Jasne-kłamstwo wyszło mi nadzwyczaj dobrze.

Po zjedzeniu połowy naleśnika bez nadzienia trzymałam się mocno za brzuch. Zawsze odnosiłam wrażenie, że jeżeli nie będę tego robiła, żołądek rozrośnie się do gigantycznych rozmiarów i umrę na otyłość. Toteż ściskałam brzuch obiema rękami tak mocno, jak tylko potrafiłam.
-Wszystko dobrze? -zapytał Niall równocześnie prowadząc auto.
Nadal wydawał się lekko speszony po naszej wcześniejszej rozmowie odbytej w jego kuchni. Oczywistym było to, że chciałam dowiedzieć się jakim cudem trafiłam do niego. Mimo, że byłam szczerze wdzięczna za opiekę, nie przepadałam za podejmowaniem decyzji za moimi plecami.
On nie widział w tym nic nieodpowiedniego.
-Moja przyrodnia siostra trafiła do szpitala. Przeze mnie. Przepraszam, ale mogę wydać się nie miła. Odpowiadając na pytanie: nie, nic nie jest dobrze-wypuściłam z siebie słowa niczym karabin maszynowy naboje.
Na tym zakończyła się nasza krótka, aczkolwiek treściwa rozmowa.

Przejeżdżałam czubkiem mojej czarnej tenisówki po tworzywie jakim wyłożone były podłogi na szpitalnym korytarzu. Elizabeth i tata siedzieli w pokoju, w ktòrym leżała Maddie. Załatwiali jakieś formalności związane z wypisem dziewczynki. W duchu cieszyłam się, że jej stan pozwala na powrót do domu.
Tak, nikt się nie przesłyszał ani nie przewidział: cieszyłam się z powrotu różowego potworka.
Nie rozumiem co się stało, jakim cudem tak szybko zmieniłam nastawienie do całej tej idealnej rodzinki. Najpierw był Colin, a teraz Maddie. Czy do Elizabeth również uda mi się przekonać?
-Nie wydaje mi się-powiedziałam pod nosem odpowiadając na własne pytanie i ściskając mocniej jej torebkę. Kazała mi ją potrzymać nim weszła na salę z tatą.
Skurzana, ciemno brązowa ze złotawo-rdzawymi akcentami po bokach. Większa niż foliówka na pieczywo dawana za darmo w super marketach.
Pachniała nienagannie, ponieważ w środku wiedźma umieściła małe saszetki uwalniające zapach.
Miałam cichą nadzieję, że jakimś cudem pozostanie na torbie choć nutka szpitalnego odoru chorych ludzi.
Wymyśliłam nawet, jak można by nanieść ten smród. Najpierw musiałabym skoczyć na izbę przyjęć i pogrzebać w koszu z odpadkami medycznymi, co nawet w myślach budziło we mnie odruch wymiotny. No, ale w końcu czego się nie robi...
Nie dane było mi dokończyć mój inteligentny plan - białe drzwi uchyliły się nieznacznie.
-Hej Lena -powiedziała niska postać.
Na jej szpitalną piżamkę w pośpiechu nałożono cieńki płaszczyk, a na grube skarpetki odziano trampki za kostkę, które nie miały nawet zawiązanych sznurowadeł. Twarz okalały już lekko przetłuszczone, jasne włosy.
Nikt pewnie nie uwierzyłby mi, gdybym teraz powiedziała, że dziewczynka szeroko się uśmiechała w tym momencie, ale taka była rzeczywistość. Nie było na niej choćby cienia smutku czy żalu do mnie. Jedyne, co dostrzegłam to lekkie zmęczenie w postaci podkrążonych oczu.
-Cześć Maddie -mówiąc to, podbiegłam do niej i przytuliłam ją.
O dziwo, dziewczynka odwzajemniła uścisk.
-Cieszę się, że cię widzę -powiedziała nie odrywając się od mojej szyji.
-Ja też. A gdzie twoi rodzice? -zapytałam, gdy zorientowałam się, że tylko Maddie wyszła z sali.
Dziewczynka puściła mnie na tyle, by mogła obrócić się w stronę drzwi.
-Chyba lekarz chciał jeszcze z nimi porozmawiać -powiedziała i wruszyła ramionami.
Kiwnęłam tylko głową na znak, że rozumiem.
Usiadłyśmy na plastkowych krzesłach ustawionych wzdłuż korytarza, z których wcześniej nie korzystałam.
Po paru minutach poprosiłam by popilnowała torby Elizabeth, a sama poszłam do automatu po herbatę dla małej.
Wracjając z gorącym kubkiem w ręce poczułam jak w kieszeni spodnii wibruje mi telefon.
"Wszystko OK?" - wiadomość od Nialla.
To było miłe z jego strony. Wszystko co robił było miłe, więc kto by się dziwił.
Odpisałam grzecznie, że wszystko w porządku i wróciłam pod salę.
Maddie stała oparta o ścianę, a Elizabeth i tata stali ramię w ramię naprzeciw mnie.
Bez słowa podałam przyrodniej siostrze papierowy kubek z herbatą.
-Dziękuję -powiedziała ogrzewając sobie jednocześnie ręce.
Spojrzałam na tatę. Nie napotkałam jego wzroku -wpatrywał się w ścianę.
Macocha miała identyczny wyraz twarzy. Co jest grane?
-I jak, jedziemy do domu? -moje słowa wybudziły ich z transu. Oboje przytaknęli i wyszliśmy ze szpitala.
___________________________________

Dominika (icantbreatheicantsmile):
Cześć wszystkim! Nie mam pojęcia czy spodoba się Wam rozdział dwunasty, nie wiem czy mi samej się podoba. Tak jest za każdym razem "Och, tu mogłam coś dopisać! O Boże, to nie brzmi dobrze...". Same wiecie o czym mówię. Pozostawiamy, więc ocenę Wam - czytelnikom :) Buziaki! ;D

Credits crazykira-resources | LeMex ShedYourSkin | ferretmalfoy masterjinn | colourlovers FallingIntoCreation