czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 11

Edytuj post 9 komentarzy
Nerwowo zaciskając ręce na bokach fotela starałam się nie patrzeć na kierowcę.
Od momentu kiedy wsiadłam do auta żadne z nas nie odezwało się nawet słowem, a ja byłam zbyt speszona by to zmienić.
Jechaliśmy do Maddie. Szczerze mówiąc nie wiedziałam skąd mógł mieć adres właściwego szpitala, ale średnio mnie to obchodziło.
Zdałam sobie sprawę, że mało co mnie obchodzi, niczym i nikim się nie przejmuję.
-Dziękuję -powiedziałam cicho, tak, aby zabrzmiało to jak najbardziej szczerze. Chciałam by nie myślał o mnie jak o samolubnej, rozpieszczonej małolacie (którą w rzeczywistości pewnie byłam).
Nie tracąc panowania nad kierownicą spojrzał w moją stronę zaskoczony. Zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. Otworzył usta i miał już zamiar coś powiedzieć, ale widocznie zrezygnował.
-Nie masz za co dziękować. -powiedział tylko. Jedno zdanie. Pięć słów. Żadnego zobowiązania.
I aż do końca podróży nikt się nie odezwał. Ja ''podziwiałam'' widoki za oknem, Niall - skupiał się na prowadzeniu auta.
Po jakichś dziesięciu minutach od tej neutralnej wymiany uprzejmości zauważyłam za szybą ogromny budynek pomalowany na jakieś dziwne odcienie beżu i brązu. Widziałam co najmniej kilkadziesiąt okien w staromodnych białych ramach i jedno wejście główne na parterze mogące pomieścić pięć osób. ''Szpital'' - informowała tablica. Jesteśmy na miejscu.

-Przepraszam panią, moja przyrodnia siostra Maddie Roztocki trafiła do tego szpitala, gdzie mogę ją znaleźć? -zapytałam pulchną, czarnoskórą pielęgniarkę.
Jej jasno siwy strój składający się z zapinanej bluzki i spódnicy do kolan był dokładnie wyprasowany, a włosy misternie ułożone z koka z tyłu głowy.
Czułam odór silnego lakieru do włosów, który miał za zadanie utrzymywać fryzurę w porządku.
Poprosiła bym przeliterowała dokładnie nazwisko i sprawdziła dane w komputerze.
-Tak, racja, mamy tu taką dziewczynkę... Niestety nie wolno mi udzielać żadnych konkretnych informacji -powiedziała, ale nie brzmiało to tak, jakby było jej z tego powodu przykro. Wręcz przeciwnie - można by odnieść wrażenie, że bycie wredną jędzą sprawia jej przyjemność.
Niall stojący za mną i przypatrujący się tej całej sytuacji podszedł teraz do biurka i lekko się nad nim pochylił. Mrugnął do mnie. W co on się bawi?
-Na prawdę nie da się nic zrobić? -zapytał tym swoim uroczym tonem.
Kobieta spojrzała na niego zza swoich teczek i zarumieniła się. Odłożyła papiery na bok biurka.
-Wydaje mi się,... wydaje, że mogę wam pomóc. -wydukała powoli i wróciła do swojego komputera.
Znalazła szybko właściwe dane. Numer sali i piętro spisała na małej, żółtej, samoprzylepnej karteczce. Wyciągnęła ją w stronę Nialla, ale zawahała się jakby przypominając sobie, że pierwotnie to ja byłam zainteresowana moją przyrodnią siostrą. Ostatecznie podała ją mi, ale jej wredna natura nakazała przesłać ohydne spojrzenie. Z chęcią powiedziałabym jej parę słów, ale ze względu na obecną sytuację i niewiadomy stan Maddie opanowałam się i szybkim krokiem ruszyłam do miejsca zapisanego na żółtym kawałku papieru.
 Wcisnęłam metalowy, okrągły przycisk, który ma za zadanie ''przywoływać'' windę i postarałam się zapomnieć o bakteriach na nim pozostawionych.
Wsiedliśmy do windy, która nadjechała po kilkudziesięciu sekundach spędzonych w idealnej ciszy.
-Nie martw się, wszystko z nią dobrze. -powiedział blondyn. Jego niebieskie tęczówki napotkały mój  lekko zdziwiony wzrok, ale nie wyglądał na skrępowanego.
-Mam nadzieję -odpowiedziałam. Cały czas starałam się być twarda i nie okazywać żadnych uczuć. Nie jestem słaba, nie rozpłaczę się -powtarzałam sobie w duchu. Zacisnęłam dłonie w pięści i pozostałam niewzruszona.
Winda wydała charakterystyczny dźwięk i drzwi otworzyły się na odpowiednim piętrze.
Nie chciałam tracić czasu i szybkim krokiem wyszłam na korytarz, rozejrzałam się.
Według żółtej karteczki Maddie była w sali numer 276.
Spojrzałam na tabliczkę nad drzwiami najbliżej mnie - 268.
Moje oczy rzucały się na każde mijane drzwi.
270...274...275... Jest! 276!
Nie zastanawiając się dłużej chwyciłam klamkę i wbiegłam do środka.
-Maddie! -krzyknęłam na widok grubawej dziewczynki położonej na metalowym łóżku przykryta biało-niebieską kołdrą. Jej oczy były zamknięte, ale klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.

  Moja wina, to wszystko moja wina. Moja, moja, moja, nikogo innego. Powinnam jej nagadać bzdur o tym, że jest piękna taka jaka jest i że Bóg stwarza różnych ludzi i on najwyraźniej miała mieć taką figurę, ale nie... musiałam przecież wciągnąć ją w tą dietę. Myślałam, że przecież będzie jeść, tylko że trochę ograniczy. Że będzie ćwiczyć, ale nie będzie zamęczała się na śmierć. Zapomniałam, że to wciąga. Zapomniałam że gładko opiłowane szpony anoreksji wciągną ją głęboko w to całe gówno, zamykając ją w ciasnym pudełku własnych kompleksów. Zapomniałam, że można się w tym utopić, powoli schodząc na dno, a potem nie się już siły na odbicie od dna, na wynurzenie się. Samemu nie da się odbudować, a ja ją zostawiłam. Zostawiłam ją wtedy, kiedy powinnam być w każdej sekundzie, pilnując ją i dbając. Zawsze wszystko spieprzę.
  Teraz kiedy siedzę na szpitalnym korytarzu, zwinięta w mały kłębek obok ściany i opieram głowę na własnych kolanach, nie jestem w stanie odróżnić moich myśli od rzeczywistości. Nie jestem pewna, czy siedzący obok Niall to obraz mojej wyobraźni, czy może rzeczywistość. Nie potrafię powiedzieć czy jego uspakajające słowa to omamy, czy prawdziwy świat. Ale kiedy przez załzawione oczy widzę tego chłopaka rozmawiającego z moim ojcem, który kiwa głową i mu dziękuje, a następnie ten blondyn bierze mnie na ręce i niesie w stronę drzwi wyjściowych mogę wam potwierdzić, że to tylko sen. Chyba, że się mylę.
  Nie umiem protestować, kiedy czyjeś ciepłe ręce oplatają moje uda, gładko zawieszając je na czyiś biodrach. I nie umiem wydusić z siebie głosu, kiedy te ręce oplatają mnie w talii. I możliwe, że nie kontroluję siebie, kiedy mocniej wczepiam się w te ciało, obwieszając swoje ramiona na czyiś barkach. I pomimo to, że chcę, nie umiem protestować, że ktoś zabiera mnie co raz dalej od Maddie. I pewne jest, że ten zapach, oddech odbijający się od mojej szyi i rytm serca, który wyczuwam przyciskając nos do czyjejś szyi, uspakajają mnie. Próbuję rozpoznać ten głos, który mówi mi do ucha, że zaraz będę w domu i kiedy już prawie wiem, to wszystko wymyka się z mojej głowy, znów zostawiając pustkę, zapełnioną tylko: to moja wina. I dopiero wtedy, kiedy ten ktoś usadza mnie na przednim siedzeniu pasażera, zapinając mi pasy, mogę rozpoznać to wszystko. I może jest mi trochę zimno bez ciepła drugiej osoby obok, ale wiem, że ten ktoś jest na wyciągnięcie ręki. Przecież słyszę jego ciche podśpiewywanie. I może nie umiem powstrzymać drgawek od ciągłego szlochu, ale mój rytm serca jest spokojniejszy, kiedy czuję jego zapach. I przecież wiem, że tam gdzie mnie teraz niesie to wcale nie mój pokój, to miejsce to nawet nie mój dom, ale nie boję się, czuję się bezpieczna i mu ufam. Więc kiedy on kładzie mnie na łóżku i przykrywa kołdrą, nucąc jakieś kołysanki ze swojego dzieciństwa, mruczę:
-Dziękuję, że tu jesteś Niall.
I śpię.
_________________________
Nawet nie wiem, kiedy ostatnio był rozdział.
Cieszę się, że nie było chyba wcale żadnego komentarza z tekstem: dodawajcie częściej.
Mam ochotę odwalić szalony taniec radości, ale mam gorączkę, boli mnie głowa itp. i nie jestem w stanie.
Pozdrawiam, Kamila.
Jaki duży szok przeżyliście, że w tej notce nie ma żadnego marudzenia?

Cześć Kochani! Zostawiamy Waszej ocenie ten rozdział i mamy nadzieję,
że nie znienawidzicie Nas za tak duże odstępy w publikacji rozdziałów.
Buziaki, Dominika.
Credits crazykira-resources | LeMex ShedYourSkin | ferretmalfoy masterjinn | colourlovers FallingIntoCreation