Przeczytaj notkę pod rozdziałem, proszę.
Nie oszukujmy się: jestem przerażona. Siedzę na parapecie w swoim pokoju, ciasno przyklejona nosem do szyby i próbuję wypatrzeć jakikolwiek ruch przed domem. Zegar pokazywał za dwie siódmą, a cienka wskazówka irytująco tykała, jeszcze bardziej przybliżając mnie do TEJ godziny. Zobaczyłam jak jakieś obce mi auto parkuje na podjeździe i przerażona zbiegłam szybko na dół, po drodze chwytając granatową kurtkę i rzucając ją na wieszaki poślizgnęłam się na panelach, ale szybko odzyskałam równowagę. Stałam już przy drzwiach wyjściowych, kiedy rozległo się pukanie. Na szczęście nikogo nie ma w domu, oprócz Madie, ale ona zasnęła. Jest już dość zmęczona dietą.Odliczyłam 20 sekund, zanim otworzyłam drzwi, za którymi, co jest dość oczywiste, stał Ben i wymusiłam uśmiech w jego stronę. Ostatnio sporo ćwiczyłam przed lustrem i jestem pewna, że to chociaż przypomina uśmiech.-Cześć, piękna. - przywitał mnie i wszedł do środka, korzystając z tego, że bardziej uchyliłam drzwi.
-Hej. - odpowiedziałam krótko.
Chwyciłam za kurtkę i na prawdę zdziwiłam się, kiedy Ben odebrał ją ode mnie i pomógł nałożyć. Potem szybko naciągnęłam na stopy buty i już byliśmy na zewnątrz. Chłopak otworzył mi drzwi czarnego, dużego auta i zamknął je za mną.
-Mógłbyś mi... Ymm... Więc. Gdzie mnie zabierasz? - spytałam bardzo, bardzo przestraszona, że jakiekolwiek źle wypowiedziane słowo, zmusi go do zrobienia mi czegoś.
-Myślałem o kinie, ale to takie przereklamowane. A moja kuzynka ma cukiernie. Więc pomyślałem, że możemy zrobić tam razem babeczki. Jeśli chcesz, oczywiście.- odpowiedział, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Tak, chętnie coś upiekę. - wcale nie miałam ochoty.
I wtedy to do mnie dotarło. Zostanę sama, samiusieńka z Benem w cukierni, gdzie nikt nie usłyszy moich krzyków. Zabijcie mnie, błagam.
Ben zaparkował przed dość dużą cukiernią, gdzie uwielbiała chodzić Madie. Martwiłam się trochę o nią. Oczywiście miała przejść na dietę, ale w planach nie było anoreksji. Ostatnio prawie nic nie jadła, a powinna coś jeść. W końcu dopiero wchodzi w okres dojrzewania i nie może przejść na całkowitą głodówkę, Miała ograniczyć jedzenie, a nie je odrzucić. Myślę, że...
Moje przemyślenia przerwał Ben, który otworzył przede mną drzwi i wyciągnął swoją rękę ku mnie, aby pomóc mi wysiąść. Niezależnie jak bardzo nie chciałam go dotknąć, przyjęłam jego pomoc, ponieważ praktycznie nie posiadam koordynacji ruchowej. Chłopak zamknął drzwi samochodu i poprowadził mnie do pomieszczenia, wciąż trzymając moją dłoń. Pozwoliłam mu na to, bojąc się jego reakcji na mój sprzeciw.
*jakiś czas potem*
Z związku z tym, że babeczki spaliły się na wiór, postanowiliśmy pójść do jakiejś kawiarni (raczej Ben postanowił, a ja nie potrafiłam mu się sprzeciwić). Zamówiłam tam zieloną herbatę, a on cafe creme. Chłopak na prawdę się stara być miłym i nawet powoli przestaję się go bać. Wydaje mi się, że on tylko w szkole zachowuje się tak ''niegrzecznie'', choć w rzeczywistości jest miłym, uprzejmym, na prawdę okej kolesiem. Wszyscy mamy maski.
Nagle poczułam wibrację w kieszeni moich spodni. Tak, tak - ubrałam na randkę spodnie. Tyle, że nie jest to prawdziwa randka, więc któż by się tym przejmował?
Zostawiłam Bena samego przy stoliku zachowując się przy tym bardziej nieuprzejmie niż w rzeczywistości na to zasługiwał.
Wyjęłam telefon z kieszeni i przycisnęłam kciukiem zieloną słuchawkę na ekranie nie spoglądając nawet na wyświetlacz w celu ustalenia mojego rozmówcy.
-Hal...-nie dokończyłam, bo przerwał mi zapłakany głos Elizabeth.
-Lena?! Boże, Lena dobrze, że odebrałaś! Przyjedź szybko do szpitala w centrum. -w tym momencie głos macochy urwał się, a szloch zamienił się w wrzask godny zabijanego łopatą kota.
-Spokojnie, przestań płakać i wytłumacz mi o co chodzi. -powiedziałam zachowując zimną krew.
-Bo ja i twój tata byliśmy u moich rodziców, w Cambridge i... i dostaliśmy telefon ze szpitala. Moja córeczka zasłabła w domu, znalazł ją Colin. Nie wiemy jak długo była nieprzytomna.
Emocje nie pozwoliły jej na dalszą rozmowę i zastąpił ją tata wykazując się przy tym stoickim spokojem. Opowiedział dokładniej w okolicznościach, w jakich zastał dziewczynkę jej przyrodni brat. Poprosił też, o jak najszybszy przyjazd do szpitala, pod wskazanym uprzednio adresem.
Niestety oni nie mieli szans na powrót do Londynu w ciągu najbliższych dwunastu godzin - silny wiatr zatrzymał ich na lotnisku wraz z wieloma innymi podróżnymi. Tata przez całą rozmowę pozostał niewzruszony, ale dobrze wiedziałam jak się martwi. Jakimś cudem pokochał tę idealną wiedźmę ze sterylnie czystym domem, więc chyba oczywiste, że traktuje jej dzieci jak swoje własne.
Poczułam lekkie ukucie zazdrości w sercu, które postarałam się zignorować, bo przecież sama zmartwiłam się stanem Madie. Nie tracąc czasu wróciłam z powrotem do stolika, do Bena.
-Przepraszam cię, ale muszę już iść. Moja ''siostra'' zemdlała w domu i tak na prawdę nie wiem nic więcej, więc jak najszybciej muszę jechać do szpitala, do którego ją przewieziono. -powiedziałam siląc się na pozornie rozczarowany ton głosu i westchnienie. Jestem prawie pewna, że się na to nie nabrał, ale mało mnie to obchodzi. Cieszę się tylko, że ta randka już się skończyła.
-Jasne, jedź. -powiedział lekceważącym tonem nie starając się nawet pojąć powagi sytuacji. -A może potrzebujesz podwózki?- powiedział już trochę żywiej z dziwnym błyskiem w oku.
Wstałam od stolika i przysunęłam się jak najdalej od niego a bliżej wyjścia.
-Yyyy, dzięki za propozycję, ale już jedzie po mnie przyrodni brat. Spokojnie wracaj do domu i nie zawracaj sobie mną głowy. -wybąkałam.
Chłopak lekko się zdenerwował co okazywał przygryzaniem policzka od środka. Poczerwieniał na twarzy, ale zacisną zęby i pogodził się z postawioną przed nim sytuacją. Pożegnał się i dzięki Bogu wyszedł nie nalegając ponownie bym jechała z nim.
Wyciągnęłam telefon, aby zadzwonić po Colina, ale zrezygnowałam z naciśnięcia jego numeru.
Najprawdopodobniej był teraz przy Madie w szpitalu. Głupia ja, przecież nie mogę pozwolić na zostawienie jej samej. Zrezygnowana oparłam głowę o ścianę i zaczęłam przeglądać numery w księdze kontaktów.
Mój palec zatrzymał się cyferkach składających się na numer komórki Nialla.
Minęła dobra chwila nim przypomniałam sobie o kogo chodzi i skąd mam ten numer.
Kiedy doszłam do siebie rozważyłam wszystkie opcje, które nawet w najmniejszym stopniu wchodziły w grę, ale niestety i ja i mój mózg widzieliśmy jedno wyjście. Z zażenowaniem, strachem i zrezygnowaniem jednocześnie pisałam krótkiego i treściwego sms'a do chłopaka. Odpowiedź przyszła znacznie szybciej niż się tego spodziewałam. ''Będę za 5 minut.'' - napisał tylko.
-------------------------------------
Ymm... To tyle.
NIENAWIDZĘ się powtarzać.
Ale zrobię to.
NIE MAM POJĘCIA, KIEDY POWSTANIE KOLEJNY ROZDZIAŁ, PONIEWAŻ JA I DOMINIKA MAMY RUCHOMY TERMINARZ, NIGDY NIE WIEMY CO NAM KIEDY WYPADNIE.
Dodatkowo ja często wyjeżdżam, a moja koleżanka nie ma prawie dostępu do komputera.
Nie chcę być niegrzeczna, ani was czymkolwiek urazić, ale błagam, nie pytajcie się nas, kiedy kolejny rozdział. Nawet gdybyśmy chciały, nie jesteśmy w stanie wam tego określić. Czasem planuję sobie, że w weekend coś tam napiszę, a w sobotę o 6 moja mama mnie budzi i mówi, że mam wstawać, pakować się i wracam do domu w niedzielę o 23. Także oszczędźcie sobie w komentarzach: kiedy next?
Skarby moje, ja rozumiem, że jesteście zniecierpliwieni, chcecie poznać dalszą część, ponieważ ja też czytam i też zawsze nie mogę się doczekać kolejnej części, ale staram się być wyrozumiała i zrozumieć, że ci autory nie żyją tylko i wyłącznie pisaniem.
Na prawdę wystarczy, że w komentarzu napiszecie: <3, :), albo nawet: dobrze wam poszło, czy możecie nas zhejtować, albo wcale go nie piszcie jeśli to ma być: kiedy nn?
Bardzo was cenimy, ponieważ piszemy dla was i bez czytelników to nie miałoby sensu, ale spróbujcie być cierpliwi.
Mam nadzieję, że nie byłam zbyt niemiła, nie chciałam żebyście myśleli o mnie jak o wrednej suce, ale ja mam tak, że piszę to co myślę.
Z wielkim przytulasem: Kamila (Pointless)
Kochani, wyobraźcie sobie, że powtarzam słowa Kamili, bo miałam zamiar powiedzieć coś w zupełności identycznego. Obie chodzimy do gimnazjum, uczymy się, przychodzimy do domu, a wtedy nie mamy zbyt wiele czasu na wszystkie obowiązki, a co dopiero mówić o zainteresowaniach! :\
Miło Nam, że czyta nas coraz to więcej osób, ale po prostu nie wyrabiamy się ze wszystkim w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Powyższy rozdział cudem napisałam nim zaczął się drugi semestr. Kamila ma jeszcze mniej wolnego czasu i zastanawiam się jak ona jeszcze wyrabia... :) Miśki, możemy tylko ją podziwiać i zazdrościć.
Na pocieszenie włączcie jedną z moich ulubionych piosenek od niedawna, która pociesza również mnie... Długo by opowiadać o co mi chodzi, ale powiem tylko: jestem hipokrytką.
He is We - I wouldn't mind
Natasha Bedingfield - Soulmate
Amy Diamond - Another Day
Buziaki i pamiętajcie, żeby mieć zawsze nogi na ziemi, Dominika (icantbreatheicantsmile)
Kochani, wyobraźcie sobie, że powtarzam słowa Kamili, bo miałam zamiar powiedzieć coś w zupełności identycznego. Obie chodzimy do gimnazjum, uczymy się, przychodzimy do domu, a wtedy nie mamy zbyt wiele czasu na wszystkie obowiązki, a co dopiero mówić o zainteresowaniach! :\
Miło Nam, że czyta nas coraz to więcej osób, ale po prostu nie wyrabiamy się ze wszystkim w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Powyższy rozdział cudem napisałam nim zaczął się drugi semestr. Kamila ma jeszcze mniej wolnego czasu i zastanawiam się jak ona jeszcze wyrabia... :) Miśki, możemy tylko ją podziwiać i zazdrościć.
Na pocieszenie włączcie jedną z moich ulubionych piosenek od niedawna, która pociesza również mnie... Długo by opowiadać o co mi chodzi, ale powiem tylko: jestem hipokrytką.
He is We - I wouldn't mind
Natasha Bedingfield - Soulmate
Amy Diamond - Another Day
Buziaki i pamiętajcie, żeby mieć zawsze nogi na ziemi, Dominika (icantbreatheicantsmile)